środa, 21 stycznia 2015

Troisiéme


    Głos Miro Przedpełskiego, snującego jakąś wyjątkowo długą myśl na temat przyszłości i rozwoju polskiej siatkówki rozmywał się w uszach Antigi w monotonny szmer i sprawiał, że umysł zasłużonego trenera odpływał w sobie tylko znanym kierunku, zamiast koncentrować się na złotych myślach prezesa. W ten sposób Stephane znajdował się na konferencji w siedzibie PZPS wyłącznie ciałem, usadowionym za długim stołem i popukującym nerwowo długimi palcami po lśniącym blacie tego mebla, podczas gdy duch jego bujał gdzie indziej, rozdarty między myślami o rodzinie, a Heleną.
     Myśli o rodzinie były raczej dość czarne, gdyż poprzedniego wieczoru małżonka Antigi uraczyła go do poduszki rozmową telefoniczną, w której wyjawiła, iż nie zamierza wracać z dziećmi do domu na Boże Narodzenie, woląc je spędzić ze swoimi rodzicami. Stephane, jeśli chce, może do nich przyjechać. Całość wypowiedzi brzmiała zaskakująco chłodno i kosztowała Antigę nieprzespaną noc. Co się stało z jego małżeństwem, zastanawiał się teraz. Gdzie podziało się dawne uczucie i jak to wszystko teraz zreanimować?
     W te ponure rozmyślania wbijał się dodatkowo kolec wyrzutów sumienia, wywołanych niedostateczną, jego zdaniem, opieką nad Heleną. Ten typ, który ją skrzywdził wciąż był na wolności, ba, kręcił się w pobliżu niej. Co Antidze szkodziłoby odrobinę jej popilnować, skontrolować osobiście, czy wszystko jest okej, zamiast ograniczać się przez ostatnie dni prawie wyłącznie do kontaktów telefonicznych. Idiota z niego.
     Zaabsorbowany bez reszty własnym monologiem wewnętrznym, zgodził się z Przedpełskim, chociaż nie miał pojęcia o co go prezes pyta, po czym wyglądając końca narady obiecał sobie w duchu dwie rzeczy: pojedzie do tej cholernej Francji na Święta i będzie mężem oraz ojcem roku, rodzinę wszakże trzeba ratować, a na razie wpadnie do Heleny i upewni się, że wszystko jest w porządku.
     Do wykonania drugiego postanowienia przystąpił od razu po opuszczeniu siedziby PZPS na Puławskiej, wsiadł mianowicie w samochód i pojechał na Wolę.
 Okna mieszkania Heleny były ciemne, co lekko go zaniepokoiło. Może ona śpi? Albo nie wróciła z zakupów? Bo pracę, upewnił się zerkając na zegarek, już zakończyła. Wszedł na klatkę za jakimś starszym mężczyzną, pokonał schody przeskakując po dwa, trzy stopnie, co niewątpliwie ułatwiły mu niebywale długie nogi i już stał przed drzwiami, naciskając guzik dzwonka.
 Odpowiedziała mu jedynie cisza, przerywana odgłosami małżeńskiej dysputy, dobiegającymi z lokalu piętro niżej. U Heleny coś zaszeleściło w głębi mieszkania, ale nikt nie podszedł do drzwi, nikt nie otworzył.
 Stephane zadzwonił raz, drugi i trzeci.
 Nic.
 Podumał chwilę, usiłując nie poddawać się narastającemu niepokojowi, potem sięgnął po komórkę.
 W mieszkaniu zabrzęczała melodyjka, potem umilkła, a w słuchawce odezwał się zdyszany szept.
     - Stephane? Gdzie jesteś?
     - Przed drzwiami - odparł. - Co się stało?
 Rozłączyła się, nie odpowiadając, chwilę później zaś zaczęły szczękać otwierane zamki.
 Helena była blada jak duch, dłonie jej drżały, z rozszerzonych oczu wyzierała panika.
     - Boję się - oświadczyła drżącym głosem, wpuszczając Antigę do środka, a potem starannie zamykając drzwi. - Myślałam, że sobie poradzę, ale to nieprawda. 
Stephane ledwie zapanował nad przemożną ochotą porwania Polki w ramiona i uspokojeniu poprzez dotyk. Zamiast tego chwycił dziewczynę za ramiona delikatnie popychając w stronę kuchni.
     - Chodź napijemy się herbaty i pogadamy. - zaproponował
 Usadził ją przy stole sam zaś jął przeszukiwać szafki kuchenne w poszukiwaniu herbaty. Gdy zlokalizował puszkę zawierającą papierowe bibułki z suszem herbacianym czym prędzej wrzucił je do dwóch czerwonych kubków, zalewając wrzątkiem z czajnika.
    Helena obserwowała Stephane'a krzątającego się w jej mikroskopijnej kuchni.
Po chwili Antiga postawił przed nią kubek z parującą cieczą, sam zaś usiadł po przeciwnej stronie stolika. Helena przez chwilę obserwowała jego łagodny uśmiech, czując jak od samej obecności Francuza spływa na nią spokój. Godzinę temu łyknęła dwie silnie działające tabletki uspokajające, które przepisała jej kiedyś lekarka. Od zawsze żyła w stresie, przeważnie związanym z niemocą zrobienia z życiem czegoś konstruktywnego a także strachem, że wyląduje na bruku. Odkąd umarli dziadkowie ledwie wiązała koniec z końcem a jedyne co jej zostało to ta kawalerka, ale z czegoś trzeba było się utrzymać i opłacić rachunki.
    - Stephane...- odezwała się w końcu. - Ja widziałam dzisiaj mojego oprawcę.
    - Gdzie?! - zapytał dość gwałtownie. - Zrobił ci coś?
Przymknęła powieki, czując że zaraz gotowa będzie się rozpłakać. Tak bardzo chciała, żeby ten koszmar się skończył.
    - W centrum handlowym. Poczułam jego zapach a potem widziałam twarz. Patrzył na mnie w ten obleśny sposób, jakby...jakby się ślinił. Uciekłam stamtąd praktycznie rzucając zakupy w jakiegoś przechodnia.
    - Sacrebleu! - Stephane zaklął w języku ojczystym. - Merde! Tak nie może być! Nie możesz przecież żyć w strachu, gdy on chodzi na wolności!
     - Ale tak jest - odparła Helena ponuro, po czym upiła łyczek herbaty. Kubek pachniał odrobinę perfumami Antigi, co było dziwnie kojące.
     - Ale nie będzie - rzekł Stephane stanowczo. - Zostanę tu z tobą tak długo, jak będziesz chciała, nawet do rana!
     - A twoja praca? - zaoponowała Helena nieśmiało. - Nie chcę, żebyś się przeze mnie gdzieś spóźnił.
     - Akurat tak się złożyło, że jutro mam wolne do południa - Stephane uśmiechnął się łagodnie. - Co ty na moją propozycję?
 Helena zastanowiła się głęboko. Z jednej strony nie chciała robić kłopotów sympatycznemu Francuzowi, z drugiej jednak strony, na samą myśl o tym, że miałaby znowu zostać sama w mieszkaniu, robiło jej się słabo.    I to całkiem dosłownie słabo, bo kula przytajonego strachu podchodziła jej do gardła, serce przyspieszało, a na skórę występował zimny pot. 
 Może powinna była się obawiać pozostawania pod jednym dachem z mężczyzną po tym jak ją zaatakowano, ale ten konkretny mężczyzna od początku był jej ratunkiem i ostoją. Nie potrafiła się go bać.
     - Ja myślę... - powiedziała. - Ja myślę, że zostań. Tylko nie dostaniesz kolacji, bo nic nie mam przez tego typa...
     - No! - rozpromienił się Stephane. - O kolację się nie martw, zaraz temu zaradzimy.
 Zajrzał do lodówki, stwierdził panujące w niej pustki, po czym poprosił o uruchomienie komputera. Zanim się Helena obejrzała, dokonał pełnych zakupów żywnościowych przez internet, z dostawą do domu, upierając się w dodatku, że za nie zapłaci. Gospodyni stawiła jednak zaciekły opór i ostatecznie poszli na kompromis: zapłacą po połowie.
     - Ale odbiorę ja - zastrzegł Stephane.
     - Bardzo proszę - Helena nie była specjalnie wyrywna do otwierania drzwi nieznajomym, z wiadomych względów.
     Po godzinie byli już w trakcie przyrządzania kolacji, przed przybyciem dostawcy zdążywszy wymienić się poglądami ne temat kuchni francuskiej, włoskiej, a także greckiej i polskiej. Stephane zdążył wyznać iż jest gorącym wielbicielem zup, Helena zaproponowała zatem na kolację zupę cytrynową z lanymi kluseczkami. 
 Takiego specjału Antiga nie znał, chociaż jadał już grecką avgolemono i bardzo mu smakowała. Wkrótce kuchnię wypełniał aromat rosołu, gotującego się niespiesznie w garnku na kuchence, do którego warzywa obrał osobiście Stephane, twierdzący, że nie lubi siedzieć bezczynnie, a Helena, na blacie jednej z szafek, tarła na drobniutkiej tarce żółty ser.
     - Co mam robić? - zameldował się Antiga, umywszy deseczkę i nożyk po warzywach.
     - Wyjmij dwa jajka z lodówki - poleciła Helena. - I weź trzepaczkę z szuflady, miseczkę zaraz ci dam...
 Po krótkiej chwili ekwilibrystyki w wykonaniu obojga, kuchnia bowiem była bardzo ciasna, a już na pewno nie przewidziano, że może ją użytkować facet o wzroście dwóch metrów, Stephane posiadał wszystkie niezbędne przybory, dzięki czemu mógł zacząć rozbełtywać jajka. Z niewiadomych przyczyn jednak , zamiast wrócić na swe miejsce za stołem, Antiga wolał stać, trzymając miseczkę w ręce. Tymczasem Helena, macając widelcem kurczaka, wykonała nieuważny ruch ręką, trąciła Stephane... i jajka wylądowały na jego koszuli.
     - O rany - powiedziała.
     - To nic takiego - zapewnił Stephane, próbując zebrać śliskie gluty papierowym ręcznikiem. - Zaraz to zetrę.
     - Idź do łazienki i wrzuć tę koszulę do pralki - zaleciła smętnie Helena. - Zaraz ci coś przyniosę.
 Tym czymś był męski t-shirt w rozmiarze XXL, ozdobiony nadrukiem z trupimi czaszkami i wielkim, czerwonym napisem "Metallica", największa koszulka jaką Helena posiadała. Zamówiła sobie ją kiedyś przez internet, ale sprzedawca, jak się okazało, pomylił rozmiary, jej zaś nie chciało się użerać i odsyłać ciucha. Jako piżama był w sam raz.
     Teraz z koszulką w ręce skierowała się do łazienki, zza której drzwi wyjrzał półnagi Antiga.
 Helenę zatkało.
 Ostatnim co powinna czuć kobieta w jej sytuacji i po takich przejściach powinny być zachwyt i pożądanie, to jednak właśnie czuła Helena.
 Stephane Antiga był bowiem piękny. 
 I zbudowany jak młody bóg, z szerokimi ramionami, wąską talią i cudownie muskularną piersią.
     - Wszystko w porządku? - zapytał.
     - E, tak - odparła Helena, wciskając mu koszulkę w dłonie.
 Uciekła, niezbyt daleko, bo do kuchni i nakazała sobie zająć się zupą.
 Wyłącznie zupą.
    Jakiś czas potem podała zupę a Stephane od pierwszej łyżki poczuł jak anielski smak rozlewa się po jego  gardle i przełyku. Gdyby można było określić słowem smak tego specjału powiedziałby, że było to "niebo".
    - Niebiańskie. - zachwycał się. - Wspaniale gotujesz.
    - Bez przesady. - zarumieniła się od komplementu. - Zwyczajna zupa.
    - Zwyczajna to jest cebulowa. - uśmiechnął się. - Wiesz co najbardziej podoba mi się w Polsce? Utrzymaliście kulinarnie tradycję jedzenia zup. Może nie wszystkie mi smakują na przykład pomidorowa, ale większość jest pyszna. Uwielbiam barszcz ukraiński!
    - To chyba nie bardzo jest polska zupa, ale występuje i u nas. A jadłeś barszcz z młodej botwinki?
    - Nie jadłem. - przyznał z żalem.
    - Następnym razem ci ugotuję. - spostrzegła się, że zabrzmiało to trochę dziwnie. Następny raz? Czy nie spodziewała się zbyt dużo? Stephane wszak miał żonę o czym dobitnie świadczył złoty krążek na serdecznym palcu u jego lewej dłoni. Co się dzieje z jego małżonką? Dlaczego zamiast być z nią zajmuje się sprawami Heleny? Sprawa zaczęła się gmatwać coraz bardziej a Helena czuła, że brnie w coś czego być może będzie żałować. Nie chciała sprawiać problemów a tym bardziej być przyczyną kłopotów małżeńskich swojego wybawcy. Z drugiej strony głupio było zapytać wprost o jego życie rodzinne.
    - Helena czy wszystko w porządku?- Antiga widząc, że umilkła przykrył palcami jej dłoń. - Znowu się zamyśliłaś...
    - To zmęczenie. - odpowiedziała wymijająco.
Może to była ciepła zupa, a może te dwie tabletki uspokajające, dość, że jakiś czas po kolacji, mimo, że w sumie było wciąż dosyć wcześnie, powieki zaczęły ciążyć Helenie, jakby były z ołowiu. Ponieważ zaś trudno rozmawiać, ziewając co drugie słowo, zaczęli się zbierać do snu, mimo, że rozmawiało im się bardzo miło,a jak się okazywało mieli sporo wspólnych zainteresowań.
 Stephane poprosił o jakiś koc i poduszkę, twierdząc, że prześpi się na podłodze.
     - Mam fotel rozkładany - zasugerowała Helena. Rozłożyła mebel, po czym spojrzała nań z wahaniem, by potem zmierzyć wzrokiem Antigę. - No tak, ale ty się na nim nie zmieścisz. Nogi ci będą wystawać na kilometr.
     - Dlatego właśnie wolę podłogę - uśmiechnął się Stephane, pomagając złożyć fotel.
 Uwił sobie całkiem wygodne gniazdko na dywanie, z dwóch koców i poduszki, podczas gdy Helena oddawała się wieczornym ablucjom. Potem jeszcze sprawdził zamki w drzwiach, skoczył na chwilę do łazienki, zwolnionej już przez gospodynię, a gdy wrócił, ona leżała już w łóżku, zakryta kołdrą po brodę.
     - Dobranoc - powiedział, patrząc na jej bladą twarz. Niespodziewana fala czułości napłynęła do jego serca.
     - Dobranoc - odparła Helena, gasząc światło.
     Po chwili w mieszkaniu zapadła cisza, przerywana tylko miarowymi oddechami dwóch osób. Gdzieś zza ściany rozlegała się stłumiona muzyka, coś z lat osiemdziesiątych, może "Take my breath away", a może coś innego, ale na pewno coś z namiętną saksofonową partią. Helena odpływała powoli w sen, kołysana tą muzyką, a srebrzysty wszędobylski księżyc zaglądał przez okno, znacząc pokój jasnymi plamami swego światła. 
     Po raz pierwszy od tak dawna mrok nie napawał jej strachem, była w stanie spokojnie zamknąć oczy, pewna, że nie obudzi się za jakis czas z walącym sercem i zjeżonymi włosami. Pewna, że nie będzie leżeć długo w noc, z szeroko otwartymi oczyma, nasłuchując każdego odgłosu i każdego szelestu. A źródłem tej pewności był śpiący na podłodze mężczyzna. Przy nim nie musiała się bać. On był jak odtrutka na zło które ją spotkało.
 Helena przewróciła się na drugi bok i zasnęła na dobre. Śniła o swoim mieszkaniu, oświetlonym przez księżyc, o półnagim mężczyźnie, pięknym, jak młody bóg, który pochylał się nad nią, całując jej usta.
Helena, westchnęła cicho.
    - Stefan... co my robimy? - zapytała.
Położył na jej ustach długi, szczupły palec.
    - Śśśśś - uciszył ją. - Teraz nie pytaj.
Zamilkła, poddając się jego dotykowi, patrząc na muskularny tors, niemal perłowobiały w księżycowym blasku. 
    - Nie powinniśmy... - zaczęła.
    - Wiem - rzekł, opierając czoło na jej ramieniu. Czuła łaskotanie jego włosów na policzku, ich zapach... jego zapach.
Ach do diabła, może to jedyna noc, którą będzie mogła spędzić ze Stephane, dobrym, czułym Stephane.
      Teraz ona pocałowała jego, przywierając piersiami, osłoniętymi tylko koronkowym stanikiem do jego torsu, wplatając palce w jego falujące włosy o bladozłotym połysku.
 Wścibski księżyc wyglądał spomiędzy gałęzi parku Sowińskiego, zupełnie jakby liczył kolejne oddechy, kolejne westchnienia, wydobywające się z ust Heleny, a ona śniła.
 Śniła o miłości i pożądaniu.
      - Je te veux - wyszeptała przez sen. - Je te veux.

     Stephane nie usłyszał tego wyznania. Spał, nieporuszony, w świetle księżyca przypominający posąg antycznego bohatera, albo rycerza z arturiańskiej legendy. 
 Księżyc- podglądacz, jakby zawstydzony tym, co ujrzał, schował się za drzewa w parku, nie niepokojąc dłużej pary śpiących. W mieszkaniu zapadła cisza, przerywana jedynie tykaniem zegara, stojącego na półce i spokojnym, miarowym oddechem śpiącego Stephane.

_________________________________________________________________
Witajcie! 
Przerwa była długa, ale wracamy do Was z trzecim rozdziałem. Mamy nadzieję, że jednak nas nie opuściłyście. :)
                                                                             Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)

poniedziałek, 10 listopada 2014

Second


    Kolejne dni po incydencie jak myślała o nim Helena, upłynęły spokojnie i raczej nic nie zwiastowało tego, co zobaczyła po wejściu na piętro gdzie znajdowała się jej kawalerka. Obok wysłużonej wycieraczki oparto pudełko przypominające kształtem trumnę z przeźroczystym wykonanym z plastiku wieczkiem, imitującym szkło.
   Dziewczyna czym prędzej podniosła złowieszczy przedmiot przyglądając się ciemnowłosej lalce w białej, wiktoriańskiej koszuli nocnej poplamionej czerwoną farbą i szpikulcem wbitym w brzuch. W nogach zabawki leżała karteczka z pracowicie naklejonymi wyrazami tworzącymi ciąg informacji skierowanej do niej.
"Tak skończysz jeśli wezwiesz tego przyjemniaczka." "M"
    Helenę sparaliżowało. Czym prędzej rzuciła lalką i jej trumną w głąb zaciemnionego korytarza. Serce w jej piersi tłukło się jak spanikowany ptak, uwięziony w klatce przy której czaił się wygłodniały kot. Drżącymi rękami wymacała w kieszeni płaszcza klucze, które z ledwością zdołała wysupłać i otworzyć nimi zamek. Po wszystkim zamaszystym gestem otworzyła drzwi by potem z jeszcze większym impetem zamknąć je za sobą i pozatrzaskiwać na wszystkie możliwe zamki. Dopiero wtedy zdołała usiąść na kanapie i zacząć myśleć o tej popapranej sytuacji. Co powinna zrobić?

     Za oknem zapadał zmierzch, w mieszkaniu robiło się coraz ciemniej. Każdy ciemny kąt w oczach Heleny zdawał się kryć w sobie przyczajoną sylwetkę, wszędzie czaiła się bezimienna groźba. Zgrzyt hamującego na przystanku tramwaju brzmiał jak skowyt potwora.
 Helena zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech.
     - Spokojnie - powiedziała głośno, ale jej głos brzmiał obco i wcale jej to nie uspokoiło. Wstała z kanapy i zapaliła światło, najpierw w pokoju, potem na korytarzu i w kuchni. Mieszkanie znowu wyglądało swojsko i zwyczajnie, kąty zaś, które Helena skrupulatnie sprawdziła, zawierały tylko to co powinny.
 Była zupełnie sama.
 Przynajmniej tu nie miał dostępu jej prześladowca.
 Dobre i to.
     Drżącymi dłońmi nastawiła czajnik i wyjęła kubek z szafki, cudem go nie tłukąc. Kiedy sięgała po herbatę pudełko wymknęło jej się z rąk, a bibułkowe torebki, jak białe ćmy, sfrunęły na podłogę. Pozbierała je, wrzucając byle jak do opakowania, jedną wrzuciła do kubka. Z gorącą herbatą wróciła do pokoju.
 Skuliła się na kanapie, jakby chciała się ogrzać o kubek, próbując uspokoić rozbiegane w panice myśli. 
 Co robić? On wie, gdzie ona mieszka, nie ma wprawdzie kluczy do mieszkania, ale przecież drzwi z dykty i tani zamek nie zatrzymają zdeterminowanego bandziora. Nie jest tu bezpieczna.
 Boże, dlaczego?
 Dlaczego ten człowiek się na nią uwziął?
 I co ona ma teraz zrobić?
 Siorbnęła łyk gorącego napoju. 
 Sygnał przychodzącego esemesa sprawił, że podskoczyła jak na sprężynie, rozlewając herbatę i parząc sobie palce. Posykując, odstawiła kubek na stół i wyciągnęła z kieszeni smartfona.
 Numer był jej nieznany.
 "Jak się podobał prezent, skarbie?"
     Helena przez chwilę niemal wierzyła, że to była głupia pomyłka, pewnie jakiś szczęśliwy narzeczony źle wbił numer i zamiast do ukochanej, wysłał wiadomość do niej. Ememes, przychodzący od tego samego nadawcy, rozbił jej złudzenia z siłą młota pneumatycznego.
 "Postarałem się. Bo jesteś moja, od tamtego ranka tylko moja."
 Załączone zdjęcie demonstrowało upiorny prezent, dokładnie tak, jak go znalazła, leżący pod jej drzwiami.
 Panika eksplodowała w umyśle Heleny.
    Nie zastanawiając się co robi podbiegła do regału czarno-zielone puzderko w którym schowała kartkę z numerem Stephena. Ręka trzymająca kawałek papieru z wypisanym rzędem cyfr trzęsła się jakby zachorowała na Parkinsona. Przez jej głowę przelatywały najgorsze wizje i tortury jakimi mógłby potraktować ją ten psychol.  Nie pamiętała jak to się stało, że wystukała numer do Antigi i właśnie oczekiwała na połączenie. Gdy w usłyszała w słuchawce jego ciepły głos z francuskim akcentem miała ochotę się rozpłakać.
    - Halo?- zapytał.
Odpowiedziało mu ciche chlipnięcie.
    - Helene?- domyślił się momentalnie. - Czy wszystko w porządku?
    - Stephane...- odblokowało ją. - Błagam...pomóż mi, on mnie zabije!
    - Jesteś w domu? - zapytał pospiesznie.
    - Tak...
    - Będę za dwadzieścia minut. - powiedziawszy to przerwał połącznie w pośpiechu zgarniając z wazy na komodzie kluczyki a potem kurtkę z wieszaka w przedpokoju.

    Osiedlowy parking koło bloku był całkowicie pusty, jeśli nie liczyć niziutkiej, okrągłej staruszki z psem, która nijak nie pasowała do opisu napastnika, podanego przez Helenę. Oprócz starszej pani i jej jamnika, pomiędzy rzędami samochodów, lśniących w cokolwiek trupim świetle ulicznych lamp, nie było nikogo, a jednak Stephane czuł, że ktoś go obserwuje. Drobne włoski na karku Francuza jeżyły się, zupełnie jakby ktoś się na niego gapił. Nachalnie i bez cienia sympatii.
Antiga odsunął od siebie te głupie myśli i energicznie nacisnął guzik domofonu. Głośnik chrupnął, zatrzeszczał, a potem zapadła cisza.
    - Helene? - zapytał Stephane. - To ja. Otworzysz?
    - Stephane? - zapytał drżący głos.
    - Tak. Stephane. Dzwoniłaś do mnie. Wszystko w porządku?
W odpowiedzi usłyszał brzęczyk, zwiastujący otwarcie drzwi na klatkę.
Schody pokonał błyskawicznie, wreszcie stanął pod drzwiami. Pod stopami plątała mu się kartka, z błotnistą odbitką podeszwy czyjegoś buta. Będąc człowiekiem porządnym z natury schylił się i podniósł papier, po czym nawet nań nie spojrzawszy zadzwonił do drzwi.
    - Kto tam? - teraz Helena brzmiała jeszcze bardziej trwożnie i krucho.
    - Stephane - powtórzył cierpliwie Stephane.
    - Stań tak, żebym mogła cię zobaczyć w wizjerze - zażądała.
Posłusznie ustawił się naprzeciw lśniącego szklanego oka. Oględziny widocznie usatysfakcjonowały Helenę, bo zamek szczęknął i drzwi się uchyliły.
Twarz Heleny była biała jak płótno, w oczach zaś czaiło się szaleństwo.
    - On tu był - powiedziała, wciągając Antigę do mieszkania. - Zo...zostawił mi coś.
Stephane odruchowo spojrzał na trzymaną w dłoni kartkę. Wycięte z gazet litery układały się w zdanie.
    - To? - zapytał.
    - Też. I prezent, lalkę, rzuciłam nią... - Helena mówiła szybko i cicho. - Tam, na korytarzu, ktoś ją zabrał, bo już jej nie ma. Stephane, on zna mój numer telefonu, adres, co ja mam zrobić?!
    Spojrzała na niego tymi fiołkowymi oczami rozszerzonymi strachem i bezradnością. Nigdy nie był aż nadto uczuciowy i był dumny z tego, że nie daje ponieść się chwili a trzeźwość umysłu zawsze zwyciężała nad jakimikolwiek emocjami.
    Nie wiedzieć czemu zaprowadził roztrzęsioną Helenę na kanapę, ujmując jej chłodne dłonie w swoje duże i ciepłe. Ten uspokajający i przyjacielski gest sprawił, że młoda kobieta wybuchła głośnym szlochem.     Francuz nie namyślał się długo przygarniając dziewczynę do szerokiej piersi a ta wypłakiwała wszystkie emocje targające ją od środka. Wiedziała jak to musiało wyglądać i w tej sytuacji nie powinna lgnąć do obcych ludzi, ale Antiga był jedyną osobą której mogła zaufać. Jej rodzice od dwudziestu lat nie żyli a dziadek poważnie zachorował jeszcze w trakcie jej studiów. Jakoś udało jej się zrobić licencjat z rachunkowości, ale była na tyle życiową niedojdą, że nie znalazła pracy w swoim zawodzie. Żeby utrzymać kawalerkę w Warszawie i żyć z dnia na dzień musiała tyrać na dwóch etatach. To nie było życie to egzystencja szara i jałowa.
    Stephane zauważył, że Helena przestała płakać i odsuwa się od niego siadając po drugiej stronie kanapy. 
    - Już lepiej? - zapytała spokojnie.
    - Tak, dziękuję i przepraszam. Za bardzo dałam się ponieść emocjom.
    - Chyba każdy w tej sytuacji byłby przerażony. - odpowiedział.
Helena biła się z myślami z jednej strony nie chciała wyjść na idiotkę i panikarę z drugiej nie mogła bagatelizować wyczynów tego psychopaty.
    - Stephane sama nie wiem co zrobić i chyba niepotrzebnie cię fatygowałam. Jesteś dla mnie obcym człowiekiem a ja zwalam ci na głowę swoje problemy. Stawiam cię w niezręcznej sytuacji....
    - Fatygowałaś mnie bardzo potrzebnie...- powiedział nie całkiem gramatycznie. - A ja naprawdę chcę ci pomóc i już lepiej się znamy.
 Zamilkł na chwilę, ogarniając w myślach sytuację.
     - Mówiłaś, że on ma twój numer telefonu - powiedział z namysłem. - Dzwonił do ciebie?
     - Nie - odparła, sięgając po leżącą na stole komórkę. - Zobacz.
 Zademonstrowała mu obie wiadomości. Stephane przyjrzał się zdjęciu, marszcząc brwi i przygryzając dolną wargę.
     - Nie jest dobrze... - mruknął. - Trzeba coś wymyślić, żebyś była bardziej bezpieczna. Na początek drzwi. 
     - Drzwi?
     - Potrzebujesz nowych. Przez te każdy wejdzie bez problemu.
     - Nie mam pieniędzy...
 Stephane uniósł dłoń, gestem godnym Cezara.
     - Potraktuj to jako pożyczkę - rzekł. - Oddasz, jak będziesz mogła. Tylko to trzeba załatwić zaraz jutro, od rana. A dzisiaj powinnaś zanocować w hotelu.
     - Ja muszę iść do pracy - stwierdziła Helena ponuro. - W supermarkecie w Jankach. Tam gdzie wiesz...
 Wzdrygnęła się.
     - No właśnie, to jest drugi problem - powiedział Antiga łagodnie. - Nie możesz tam pracować. 
     - Z czegoś muszę żyć - mruknęła.
     - On cię śledzi - Stephane wskazał długim palcem ekran smartfona, na którym wciąż świeciło upiorne zdjęcie. - Ty, sama, na przystanku, na tym odludziu, w środku nocy, to świetna okazja dla niego. 
 Helena przełknęła głośno ślinę.
     - Jednej nie wykorzystał, drugiej nie odpuści - rzekł z łagodnym naciskiem Stephane.
     - A będziesz płacił za mnie czynsz? - spytała ze złością, po czym zaraz się zreflektowała. - Przepraszam, przesadziłam. Tylko, ja nie mogę stracić tej pracy...
 Mocna, ciepła dłoń Francuza przykryła zimne, drżące palce Polki.
     - Pogadamy o tym jutro - rzekł kojąco. - Teraz musisz się wyspać. Spakuj sobie potrzebne rzeczy i pojedziemy do jakiegoś dużego, ruchliwego hotelu. Zgoda?
 Helena przetarła ręką oczy. Faktycznie, czuła się nieziemsko zmęczona.
     - Zgoda - odparła.

    Następnego dnia Helena obudziła się w fatalnym nastroju, zastanawiając się czy aby na pewno to wszystko jej się nie przyśniło. Wcześniej takie sytuacje widziała tylko w filmach albo w programach na ID. Zupełnie nie wiedziała jak poradzić sobie z tym wszystkim, czując się przy tym jak bohaterka taniego romansidła albo filmu klasy B.
     Jedynym pozytywnym aspektem tej sprawy była bezinteresowna pomoc Stephane Antigi i szczerze mówiąc na myśl o nim robiło jej się ciepło na sercu. Rzadko się zdarza, że ktoś wyciąga pomocną dłoń do zupełnie nieznajomej osoby bez chęci wykorzystania jej. Nie była może chodzącą gwiazdą filmową, ale zdawała sobie sprawę, że nie jest także szkaradną pokraką.
     Żeby wszystko uściślić, to nie miała zupełnego zamiaru rzucania się w potężne ramiona Francuza, ale zwyczajnie było jej lżej, że może się komuś wyżalić. Antiga na pewno nie oczekiwał od niej wylewnych podziękować i zapewnień o bezgranicznej wdzięczności. Nie wyglądał na kogoś, komu takie coś miałoby podbudować ego albo chociaż mile połechtać.
     Ten człowiek potrafił racjonalnie myśleć i w sposób błyskawicznym wprowadzać swoje pomysły w życie. I takim sposobem wieczorem miała już załatwioną pracę w dziale księgowości warszawskiej AZS.
Wcześniej przyznała się Stephane'owi, że z wykształcenia jest księgową, ale przez ukończenie jedynie licencjatu nigdzie nie mogła znaleźć zatrudnienia w swoim wyuczonym zawodzie. Kiedyś chciała dokończyć studia, ale w tym momencie jej życia było to niemożliwe, głównie ze względów finansowych. Studia w wieku dwudziestu ośmiu lat to spory wydatek a i potem nie miała stuprocentowej pewności, że jakaś firma zatrudni ponad trzydziestoletnią magister księgowości i finansów bez doświadczenia. Raczej była to sprawa beznadziejna i niewykonalna a Antiga załatwił jej pracę w zaledwie kilka godzin. Nie wnikała jak to zrobił, nie była także mdlejąco zachwycona, bo zawsze chciała radzić sobie sama, ale w tej sytuacji nie mogła wybrzydzać. Praca w dzień za godziwe pieniądze była jej potrzebna jak tlen, zwłaszcza że noc jawiła jej się jeszcze groźniejsza niż zwykle.
    Kilka następnych dni minęło Helenie zadziwiająco spokojnie. Tajemniczy prześladowca od czasu incydentu z lalką nie dawał znaku życia i gdyby nie nowe drzwi, lśniące rozlicznymi zamkami, i spoczywający w zewnętrznej kieszonce torebki Heleny sprej z gazem pieprzowym, dziewczyna mogłaby przysiąc, że ten cały koszmar tylko jej się przyśnił. 
     A jednak to wszystko było rzeczywistością, tak jak nowa praca, w której Helena się odnalazła całkiem nieźle. Po pierwszym dniu, kiedy nogi się pod nią trzęsły jak galareta, a mózg wypełniała tylko jedna, paniczna myśl, żeby tylko się czymś nie skompromitować, wszystkie umiejętności i informacje ze studiów wskoczyły na właściwe miejsce i dalej poszło już z górki.
     Wychodząc któregoś kolejnego dnia z pracy uświadomiła sobie, że ma w lodówce głównie światło. Nawet nie było z czego zmontować zadowalającej kolacji, bo resztka mleka, kawałek sera topionego i zeschnięty por, to nie była obietnica pięciogwiazdkowego dania. Westchnąwszy zatem, Helena pomaszerowała na przystanek tramwajowy, złapać dziesiątkę, która zatrzymywała się nie tylko koło jej domu, ale także kilka przystanków dalej, koło centrum handlowego Fort Wola. 
     Stephane proponował jej wprawdzie, że będzie ją odbierał z pracy, ale Helena, może nieco idiotycznie, zaparła się, że nie będzie nadużywać jego uprzejmości. Kimkolwiek jest ten niedoszły gwałciciel, dotąd próbował atakować wyłącznie w miejscu odludnym, więc w pełnym ludzi tramwaju, czy innym autobusie, raczej nie będzie niczego próbował. Zaprosiła za to Antigę na obiad w sobotę, twierdząc, że jakoś mu się za to wszystko musi odwdzięczyć.
     Obiad... Żołądek Heleny zabulgotał smętnie, gdy zatopiona we wspomnieniach i myślach wsiadała do tramwaju. Wagon był pełny, wiadomo, godziny szczytu, więc przesadnej wygody nie było, nie trafił się za to szczęśliwie żaden śmierdziel, czyli obywatel ze skłonnością do oszczędzania na mydle i środkach piorących, nie było także żadnej damy w sile wieku i w ciepłej odzieży pieczołowicie konserwowanej przez lato naftaliną, Helena więc nie musiała przynajmniej podróżować na bezdechu.
     Zakupy zrobiła jak się dało najszybciej, biorąc tylko najpotrzebniejsze rzeczy, po czym pozwoliła, aby rzeka kupujących poniosła ją z Realu na lśniące korytarze Fortu Wolskiego. W reklamówce przyjemnie podzwaniała butelka białego piwa pszenicznego, Helena bowiem uznała, że cos się jej od życia należy.
 Nie dotarła jeszcze do schodów, gdy coś postawiło jej ciało w stan alarmu, jeżąc drobne włoski na jej przedramionach, stawiając dęba włosy na głowie, przyspieszając tętno i wypełniając umysł paniką. Sama nie wiedziała dlaczego, ale była bliska tego, by rzucić siatkę na podłogę i pobiec przed siebie z panicznym wrzaskiem. Rozejrzała się, przez chwilę twarze wszystkich ludzi, tych na korytarzu i tych na ruchomych schodach, tych piętro niżej i tych idących do supermarketu, zamieniły się w blade plamy, z twardymi oczyma, lśniącymi w nich jak okruchy kwarcu. Przez chwilę każdy był jej prześladowcą.
     Zatoczyła się, jęcząc cicho, podłoga zafalowała pod jej stopami. Jakaś nastolatka wskazała Helenę palcem i powiedziała coś do swojej koleżanki. Jej słowa brzmiały tak, jakby dobiegały zza ściany z waty.
     - Ty, patrz, najebana jakaś!
 Helena zmusiła się, żeby iść przed siebie, wciąż nie rozumiejąc co się z nią dzieje.
 I wtedy człowiek, który dotąd szedł za nią, wysforował się do przodu, trącając ją przy tym w ramię. Fala jego zapachu dotarła do nozdrzy Heleny.
 W nagłym rozbłysku zrozumiała.
 To ten zapach.
 Mieszanka tanich papierosów, rozpuszczalnika do farb i męskiego dezodorantu, ohydna ziemista woń, dokładnie ta sama, którą czuła wtedy, gdy ją napadnięto.
 To tylko zbieg okoliczności, pouczyła samą siebie, to nic takiego.
 Jego tu nie ma.
 Wtedy idący przed nią człowiek spojrzał na nią przez ramię. 
 Miał pospolitą twarz, z pełnymi policzkami, dość kartoflanym nosem i lekko cofniętym podbródkiem. Patrzył na Helenę uśmiechając się lekko, jednak ten cwaniacki uśmieszek nie sięgał jego oczu.
 Jasnoniebieskich oczu, lśniących jak okruchy kwarcu.
 To był on


________________________________________________________________
Witajcie!
Po długiej przerwie przybywamy z rozdziałem drugim. Mamy nadzieję, że na następny nie będziecie musiały czekać miesiąca. Życzymy miłej lektury!
                                                                      Fiolka&Martina 

piątek, 31 października 2014

Ogłoszenie Parafialne!

W związku z pytaniami o to czy porzucamy tego bloga, śpieszymy z odpowiedzią.
Nie zawieszamy działalności i prosimy o wyrozumiałość.  Chwilowo mamy problemy logistyczne oraz sprzętowe. Fiolka ma zepsuty laptop i korzysta z komputera brata. Prosimy o cierpliwość wrócimy najszybciej jak się da.
Pozdrawiamy F&M

środa, 8 października 2014

Premier



    Zegar na desce rozdzielczej wskazywał równiutko czwartą trzydzieści, gdy samochód Stephane'a Antigi włączył się do ruchu na jednej z warszawskich ulic. Trener polskiej kadry spieszył do Rzeszowa, gdzie był umówiony na dość wczesną godzinę, a że spóźniać się nie lubił, wyjechał tak, żeby mieć zapas czasu, na wypadek nieprzewidzianych zdarzeń na trasie. Mieszkał w Polsce dostatecznie dlugo by wiedzieć, że na polskich drogach dziać się mogą rzeczy o których nie śniło się filozofom, ani nawet fizjologom.
    Do wschodu słońca zostały jeszcze dwie godziny, było zatem wciąż ciemno, a do tego nie wiadomo skąd przypełzła mgła, owijając się wokół latarń. Jadące z przeciwka samochody wyłaniały się z białych tumanów niczym niewyraźne duchy, świecące oczyma reflektorów, przemykały obok, po czym tonęły w bieli gdzieś z tyłu. Stephane czuł się tak, jakby przez pomyłkę zabłądził do jakiejś innej rzeczywistości i wcale nie zdziwiłby się, gdyby za chwilę ujrzał wśród ćmy drogowskaz z napisem "Silent Hill".
    Zamiast tego z oparu wychynęła zielona tablica z napisem "Raszyn", a na tablicy rozdzielczej zamrugało ostrzegawczo czerwone światełko. Stephane spojrzał na wskaźnik paliwa, nieubłaganie zbliżający się do zera. No tak, miał zatankować wczoraj, po wizycie w telewizji, ale prowadząca wywiad dziennikarka tak go ogłuszyła swoją ledwie ukrywaną chcicą, że zwyczajnie zapomniał i pojechał prosto do domu. Mało brakowało, a ta kobieta zmacałaby go pod stołem, chociaż dobrze wiedziała, że Antiga ma rodzinę, zapewne oglądającą ten wywiad.
    Rodzina... Stephane westchnął, po czym wcisnął hamulec do dechy, bo przed maską zmaterializował mu się znienacka rowerzysta - ninja, ubrany na ciemno i pozbawiony zupełnie elementów odblaskowych. Dobrze, że nikt Antidze się nie wiózł na kufrze, bo miałby blachy do klepania jak amen w pacierzu.
Rowerzysta pogroził Stephanowi i odpedałował w ciemność, watowaną białym oparem, a Antiga wyłowił bystrym okiem neon stacji benzynowej na poboczu i wrócił do przerwanych rozmyślań. Z rodziną nie było najlepiej, małżonka nie podzielała jego upodobania do Polski... Zresztą ostatnio mało co podzielali... Zabrała zatem dzieci i pojechała do Francji, twierdząc, że musi odpocząć od tego dziwnego kraju i przemyśleć sobie pewne sprawy.
    Stephane kochał żonę i szalał za swymi dziećmi, za polską siatkówką jednakże też szalał. Nie potrafił, skonstatował wrzucając kierunkowskaz i zjeżdżając na pas, z którego mógł skręcić na stację, nie potrafił otóż rzucić projektu, który dopiero zaczął budować, można rzec, położył dopiero fundamenty, choć już ozdobione mistrzostwem świata.
    Wyłączył silnik i w milczeniu oczekiwał na pojawienie się pracownika obsługi. Po kilku minutach we mgle zamajaczyła jakaś postać, ale szła ona z niewłaściwej strony, nie z budynku stacji, ale jakby gdzieś z boku. Zupełnie jakby wyłoniła się z krzaków, rosnących przy parkingu.
Stephane zmrużył oczy. Tu się działo coś dziwnego.
    Nagle postać obejrzała się przez ramię, po czym ruszyła chwiejnym biegiem do przodu. Wiedziony odruchem pomocy Antiga wyskoczył z samochodu, akurat we właściwym momencie, żeby chwycić nadbiegającą osobę w ramiona.
    - On... - wykrztusiła, była to bowiem kobieta. - Goni mnie!
Drżącą dłonią wskazała pobliskie krzaki wyglądające iście groteskowo, jak żywcem wyjęte z sennego miasteczka w amerykańskich horrorach klasy B.
    - Tam nikogo nie ma. - odpowiedział Stephane. - Czy coś pani zrobił? - zapytał, gdyż poważnie podejrzewał że kobieta mogła stać się ofiarą gwałtu.  Nie czekając na odpowiedź spanikowanej nieznajomej poprowadził ją ku budynkowi stacji.  Pracownik wychodzący do obsługi klienta, spojrzał na kobietę z wyraźną dezaprobatą jakby tulące się do kurtki Antigi, nieszczęście było podejrzaną o rozbój albo coś gorszego.
    W oświetlonym budynku, przystacyjnej restauracji Stephane dojrzał wyraźniej jak wygląda nieznajoma. Przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy, ciemne włosy w mokrych strąkach zwisały wzdłuż jej głowy, przyklejając się do zabrudzonej i zadrapanej twarzy. Ubranie nie wyglądało lepiej, można powiedzieć że były to obdarte łachmany, również uwalane w błocie z poprzyklejanym listowiem. Z jasnych oczu kobiety wyzierał strach i kompletna rozpacz a jej sinoblade usta drżały pomimo przyjemnie ciepłej temperatury panującej wewnątrz budynku.
    Antidze zrobiło się potwornie żal kobiety, chciał wstać od stolika żeby zamówić dlań coś ciepłego, jednak gdy tylko się podniósł drobna dłoń nieznajomej złapała go za rękaw.
    - Nie odchodź.... - błagała z rozpaczą. - Nie...zostawiaj mnie samej!
Stephane ukląkł przy dziewczynie, gdyż teraz dokładniej widział że nienzajoma nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia parę lat.
    - Co się stało?- zapytał łagodnie.
    - On...- próbowała się wysłowić. - Napadł mnie na przystanku i...- przymknęła powieki jakby chciała znaleźć w sobie siłę do opowiedzenia.
Stephane nie mówił nic, czekał na dalszy ciąg.
    - ...on próbował mnie zgwałcić!- wykrzyczała a potem rozpłakała się zarzucając ręce na jego ramiona.
Antiga delikatnie objął drżące barki kobiety.
    - Jest pani bezpieczna - zapewnił.
Brzęknął dzwonek nad drzwiami, zwiastując powrót pracownika stacji. Krępy facet w kombinezonie wepchnął się za ladę, po czym spojrzał na Stephane'a, nie wiedzieć czemu z dezaprobatą.
    - Sto dziewięćdziesiąt pięć pięćdziesiąt się należy - poinformował.
Stephane odplątał ostrożnie ramiona kobiety, otaczające jego szyję, wydłubał z wewnętrznej kieszeni płaszcza portfel i położył na ladzie dwa banknoty stuzłotowe.
    - Niech pan zadzwoni na policję - rzekł. - Tę panią napadnięto.
    - Sam pan zadzwoń - odparł facet ze stacji, ciskając resztę w bilonie na blat. - Ja tam się w cudze sprawy nie mieszam. Pewnie się z chłopakiem pokłóciła, albo co, nie mój biznes.
    Stephane spojrzał na nieznajomą, która siedziała przy stoliku, ubrana tylko w podartą bluzkę i spódnicę, skulona jak przerażone zwierzątko. Kiedy odgarnęła nerwowym ruchem mokre włosy z twarzy, ujrzał na wierzchu jej nadgarstka głębokie zadrapania. Zdecydowanie nie wyglądała jakby się pokłóciła z chłopakiem, no chyba, że ten chłopak nazywał się Ted Bundy.
    Decyzja podjęła się właściwie sama. Nie można było zostawić dziewczyny na pastwę losu, była w szoku, kto wie co mogła zrobić, a ten ćwok zza lady nie miał zamiaru kiwnąć paluchem. Stephane rycerskim gestem zdjął płaszcz i okrył nim dziewczynę. Nie zaprotestowała.
    - Musi pani iść na policję - powiedział.
    - Nie! - zaprotestowała. - On tam gdzieś jest!
Wcisnęła się w plastikowe krzesełko, jakby chciała się schować w jego szparach.
     - Spokojnie - rzekł Stephane kojąco. - Ja panią zawiozę, może tak być?
Przez chwilę milczała, wpatrując się w niego tymi swoimi wielkimi oczyma. Potem powoli skinęła głową.
Komisariat w Jankach pachniał kurzem, kawą i śniadaniem, spożywanym przez siedzącego przy stole dyżurnego funkcjonariusza.
    - Ta pani... - zaczął Stephane.
Policjant spojrzał na niego nieżyczliwie znad rozłożonych na stole kanapek.
    - Musicie czekać - odparł. - Dyżurny właśnie kończy zmianę, zaraz nowy przyjdzie.
    - A pan? - zapytał Antiga.
    - A ja nie jestem dyżurny - odparł policjant, wskazując na drewniane ławy w poczekalni.
Stephane troskliwie posadził dziewczynę na jednej z nich, usiłując ogarnąć to, czego był świadkiem. Przecież policja jest po to, by pomagać ludziom, czy oni nie widzą, że ta kobieta została napadnięta i potrzebuje tej pomocy? Jak można było kazać jej czekać, myślał, odruchowo obejmując nieznajomą ramieniem, gdy złożyła mu głowę na barku. Ta Polska to czasem cholernie dziwny kraj.
    "Zaraz" okazało się dwudziestoma minutami, po których nowy dyżurny raczył wreszcie przyjść na miejsce pracy, jego kolega zaś skończył posiłek i posprzątał po nim, zwalniając miejsce.
    - No? - zapytał dyżurny, spoglądając na Stephane'a i nieznajomą.
Stephane streścił wydarzenia których był świadkiem, zachęcając do mówienia swoją towarzyszkę.
    - Wracałam z pra...pracy, ja tu pracuję w galerii, w sklepie - mówiła cicho, z wzrokiem wbitym w blat stołu. - Stałam na przystanku, podszedł do mnie facet i poprosił o ogień, ja nie... nie palę i... i...
Dolna warga jej zadrżała konwulsyjnie, w oczach zaszkliły się łzy.
    - I? - zapytał dyżurny, absolutnie znudzony.
Stephane spojrzał na niego z niedowierzaniem.
    - Powiedziałam mu, że nie mam - wyszeptała dziewczyna. - Złapał mnie w pasie, zatkał ręką usta i zaciągnął w krzaki, nad stawy. Ch... ch... chciał mnie zzzzzz...
Antiga uspokajająco pogłaskał ją po ramieniu, tymczasem policjant odchylił się na krześle i zmierzył dziewczynę pogardliwym spojrzeniem.
    - Kituś bajduś - oznajmił. - Próbował panią zgwałcić, a pani potem wsiadła do samochodu zupełnie obcego faceta? Ma mnie pani za idiotę?
Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na niego, jej oczy gorzały gniewem.
    - Ja nie kłamię! - krzyknęła.
    - A ja jestem Doda Elektroda - odparł dyżurny złośliwie.
Blade dłonie dziewczyny zacisnęły się w pięści.
    - Jak pan może...?!
Wybiegła z pomieszczenia. Stephane rzucił policjantowi spojrzenie pełne niesmaku i niedowierzania, po czym popędził za nieznajomą. Znalazł ją przed posterunkiem, opartą o jego samochód i zapłakaną.
Szczerze mówiąc na ten widok serce ścisnęło mu się z żalu i chociaż był człowiekiem z natury spokojnym i wyrozumiałym, miał szczerą chęć wrócić na komisariat i wyrżnąć dyżurnemu w szczękę.
    Zamiast tego wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę chusteczek higienicznych podając zapłakanej kobiecie jedną z nich. Przyjęła ją w wdzięcznością, zaraz potem jej płacz zamienił się w ciche chlipanie a na pobrudzonych ziemią i błotem policzkach widniały jeszcze ślady po niedawnych łzach.
    - Helena jestem. - przedstawiła się dość nieoczekiwanie. - Helena Karska. Chciałam panu podziękować za podwiezienie i pomoc...
    - Stephane Antiga. - podał jej rękę uśmiechając się nieznacznie. - I naprawdę nie ma o czym mówić, każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo.
    - Nie każdy. Widzi pan w tym kraju ludzie czasami zachowują się jak podłe wieprze, czego miał pan próbkę na komisariacie. Długo mieszka pan w Polsce?
    - Siedem lat i szczerze powiedziawszy taka sytuacja spotkała mnie po raz pierwszy.
    - Pierwszy raz umoursane straszydło wyleciało na pana z krzaków czy pierwszy zderzenie z polskimi stróżami prawa? - zapytała gorzko.
Stephane spojrzał w jasne oczy Heleny widząc w nich autentyczny strach i bezsilność.
    - Policję widywałem dotychczas tylko podczas kontroli drogowej. - odpowiedział.- Podwiozę panią do domu, proszę tylko podać adres.
    - Proszę się nie fatygować i tak stracił pan mnóstwo czasu...- rzekła, odruchowo owijając się ciaśniej jego płaszczem. Wtuliła się w miękką tkaninę przepojoną zapachem perfum mężczyzny, który okazał się dla niej tak dobry.  Podawszy mu adres wsiadła do jego audi, milknąc i wpatrując się w budzące się ulice stolicy.
Antiga to francuskie nazwisko i akcent zdradzał pochodzenie jej wybawcy. Po jakości tkaniny płaszcza i ogólnemu wyglądowi zewnętrznemu Stephane'a można było wnioskować, że był raczej człowiekiem zamożnym. Zadbane dłonie, którymi podawał jej chusteczki a także błyszcząca, platynowa obrączka na serdecznym palcu lewej ręki.
    Nawet jasne, falowane włosy zaczesane do tyłu w modną fryzurę jakby przed chwilą wyszedł z łam miesięcznika o modzie męskiej. Siedziała teraz w wygodnym samochodzie tego człowieka, czując się jak wrak. Miała dwadzieścia siedem lat, harowała na dwa etaty i nie było ją stać nawet na używany samochód, przez co musiała wszędzie dojeżdżać komunikacją miejską. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby nie to że miejsce jej nocnej pracy było lepiej oświetlone i gdyby nie przydarzyła się ta sytuacja. Od kilku dni czuła, że ktoś za nią łazi ale w najśmielszych snach nie spodziewała się napaści. Gdy skończyła analizować swoje fatalne położenie i to, że w torebce nie ma nawet narzędzia do obrony, samochód Antigi zaparkował pod blokiem w którym mieszkała.
    Apartamentowcem w centrum owe sczerniałe czteropiętrowe bloczysko to nie było a swoją świetność zgubiło gdzieś kilka lat po upadku komuny, gdyż pamiętało zapewne jeszcze ciężkie czasy gomułkowskie.       
    Nie miała jednak innej alternatywy, czynsz był niedrogi a mieszkanie jej na własność gdyż odziedziczyła je po bezdzietnej siostrze swojego dziadka. Nie powinna narzekać, nie każdy Polak klasy średniej przed trzydziestką mógł pochwalić się mieszkaniem w stolicy, większość szaraków wynajmowała lokale za horrendalnie wysokie ceny. Każdy w tym kraju chciał zarobić, zwłaszcza zaś wynajmujący mieszkania.
    - Odprowadzę panią - zaofiarował się Stephane. - Nie chcę, żeby pani się bała.
Spojrzała na niego z wdzięcznością.
    - Dziękuję - rzekła gorąco. - Pewnie narobiłam panu problemów, nie wiem dokąd pan jechał, ale na pewno pan się spóźni...
Antiga uniósł uspokajająco dłoń.
    - Mną niech się pani nie przejmuje - rzekł. - Poradzę sobie.

    W milczeniu wspinali się wąską klatką schodową, po wydeptanych lastrikowych stopniach. Ze ścian tu i ówdzie obłaziła farba, a na olejnych lamperiach gimbaza powypisywała markerami wulgaryzmy i wyznania miłosne. Nie budowało to bynajmniej atmosfery ciepła i przytulności.
    Na czwartym piętrze Helena zatrzymała się przed drzwiami obitymi drewnianą boazerią i wyposażonymi w wielki wizjer.
    - To tu - rzekła po prostu. - Nawet nie wie pan jak bardzo jestem panu wdzięczna, nie wiem co by było, gdyby nie pan. Widzi pan, ja mu uciekłam, kopnęłam go chyba w jaja, ale gdyby pana tam nie było, ten skurwiel wygarnąłby mnie z tej stacji, a ten tłusty dupek zza lady nawet by się nie ruszył...
Łzy napłynęły jej do oczu.
    - Potrzebuje pani odpoczynku, Helene - rzekł Stephane. Wypowiedział jej imię miękko, z francuska i było w tym coś dziwnie kojącego. - Niech pani się prześpi. I proszę, niech pani będzie ostrożna i nie otwiera byle komu.
Helena pokiwała głową.
    - Ma pani przyjaciela? Kogoś kto mógłby do pani przyjechać w razie potrzeby? - zapytał, jego spojrzenie było pełne troski.
    - Nie bardzo - odparła.
Namyślał się przez chwilę, potem wyciągnął dłoń w jej stronę.
    - Mogę prosić o mój płaszcz? - zapytał z lekkim uśmiechem.
    - A! O! Tak, oczywiście! - zreflektowała się i natychmiast oddała mu okrycie.
Wyjął z kieszeni notes i długopis, następnie zapisał coś na jednej z kartek którą wyrwawszy podał Helenie.
    - To mój numer telefonu - wyjaśnił. - Gdyby czegoś pani potrzebowała, albo czuła się pani zagrożona, proszę dzwonić. Nie gwarantuję, że będę w pobliżu, ale postaram się jakoś pomóc.
    Poczekał aż dziewczyna wejdzie do mieszkania i zamknie za sobą drzwi. Dopiero gdy przekręciła górną zasuwę, usłyszała jego lekkie kroki na schodach.
    Jeszcze raz spojrzała na kartkę, na której pochyłym, zamaszystym pismem wypisano rząd cyfr i westchnęła.
Skąd on się taki wziął, ten Stephane?

_____________________________________________________________________
 Startujemy z jedynką! 
                                                               Miłego czytania F&M :) 

 

piątek, 3 października 2014

Prologue


 "Żyje się chwila, a czas jest tylko przezroczystą perłą wypełnioną oddechem."
~ Halina Poświatowska ~



    Srebrny blask księżyca, zmierzającego ku ostatniej kwarcie, stanowił jedyne oświetlenie małego mieszkania w bloku przy ulicy Wolskiej 117. Dzięki temu, że w oknach nie było zasłonek, a jedynie kuse firanki, księżycowe światło mogło wpadać do wnętrza bez przeszkód, jednak było za słabe, by spenetrować całe mieszkanie, poprzestawało więc na kładzeniu się migotliwymi plamami na parkiecie i kreowaniu efektownych, głębokich cieni tu i ówdzie. Większość mieszkania tonęła w mroku, ale to obecnym w nim ludziom wcale nie przeszkadzało.
Obecni w nim ludzie byli bowiem bardzo, ale to bardzo zajęci sobą nawzajem.
    Półnagi Stephane Antiga pochylił się nad leżącą na łóżku kobietą, która w aureoli włosów, rozsypanych po poduszce, osrebrzonych światłem księżyca, wyglądała jak jakaś nimfa. Pocałował jej ciepłe, miękkie wargi, potem jedwabistą skórę jej szyi i dekoltu.
Dziewczyna, Helena, westchnęła cicho.
    - Stephane... co my robimy? - zapytała.
Położył na jej ustach długi, szczupły palec.
    - Śśśśś - uciszył ją. - Teraz nie pytaj.
Zamilkła, poddając się jego dotykowi, patrząc na muskularny tors, niemal perłowobiały w księżycowym blasku. 
    - Nie powinniśmy... - zaczęła.
    - Wiem - rzekł, opierając czoło na jej ramieniu. Czuła łaskotanie jego włosów na policzku, ich zapach... jego zapach.
    Ach do diabła, może to jedyna noc, którą będzie mogła spędzić ze Stephane, dobrym, czułym Stephane.
Teraz ona pocałowała jego, przywierając piersiami, osłoniętymi tylko koronkowym stanikiem do jego torsu, wplatając palce w jego falujące włosy o bladozłotym połysku.
    Wścibski księżyc wyglądał spomiędzy gałęzi parku Sowińskiego, zupełnie jakby liczył kolejne elementy garderoby, zaścielające podłogę, kolejne urywane oddechy, kolejne westchnienia, wyrywające się z ust kochanków.
    Helena zamilkła a z jej ust wydobywały się tylko urywane westchnienia rozkoszy gdy usta Stephane'a wędrowały po jej ciele, podczas gdy jego duże, męskie dłonie pozbawiały ją bielizny.
Francuz drażnił ją i prowokował a jego wilgotne wargi sunęły po jej bladym ciele skąpanym w przytłumionej księżycowej poświacie, listopadowej nocy. Mężczyzna nie przerwał pieszczot, nawet gdy z jej warg wyrwał się rozpaczliwy jęk oznaczający całkowitą utratę kontroli. Stephane uniósł się ponad nią patrząc na nią tak przenikliwie, jakby obnażał jej duszę a nie tylko fizyczność. W jego błękitnym, intensywnym spojrzeniu odbijały się gwałtowne uczucia, które targały jego potężne, wysmukłe niczym u greckiego atlety ciało.
    - Jeśli mnie pragniesz...- przyłożył usta do jej ucha tchnąc w nie najpiękniejsze słowa jakie słyszała. - ...powiedz to w moim języku.
Z jej warg wyrwało się pytanie.
     - Co mam powiedzieć?
    - Powiedz że mnie pragniesz...- Je te veux - powtórzył melodyjnie w języku ojczystym.
    - Je...te..veux...- powtórzyła patrząc mu prosto w oczy.
    Po chwili Stephane pocałował ją tak głęboko jakby chciał scałować z jej ust słowa pożądania. Ich ciała na nowo splotły się ze sobą prowadząc ich nieuchronnie ku czemuś, co pchało ich do siebie od pierwszego wymienionego spojrzenia, dotyku dłoni oraz niewypowiedzianego słowa.
    Stephane wszedł w drżące ciało Heleny łącząc się z nią w odwiecznym tańcu kochanków, których nikt i nic nie mógł ograniczyć. Powietrze zgęstniało od dusznego aromatu przepełnionego grzesznym uczuciem tych dwojga. Destrukcyjna i potężna siła niechybnie pchała ich ku ognistej kuli majaczącej gdzieś w niedalekiej oddali a która jawiła im się dostępna jak nigdy przedtem. Za każdym razem gdy Stephane zagłębiał się w ciele kochanki, jej jęk rozdzierał ciszę nocy oznajmiając jej, że w życiu człowieka nie istnieje kataklizm potężniejszy od siły wzajemnego przyciągania.
    Helena zarzuciwszy ręce na śliskie od potu ramiona kochanka, poczęła sunąć palcami po jego barkach, plecach i atletycznych pośladkach. Byli tak blisko siebie a jednocześnie ich myśli wędrowały w całkiem odmiennych kierunkach.
On- chciał zatracić się w niej i zapomnieć.
Ona - pierwszy raz w życiu chciała być kochana.
    Gdy ostatecznie dotarli na sam szczyt rozkoszy a świat wydawał się z piskiem zahamować i stanąć w miejscu, rozpoczęło się swobodne opadanie. Tak jakby rozprysnęli się na miliony rozżarzonych kawałków sunących bezwładnie pomiędzy lepką od seksu rzeczywistością.
    Księżyc- podglądacz, jakby zawstydzony tym, co ujrzał, schował się za drzewa w parku, nie niepokojąc dłużej pary kochanków. W mieszkaniu zapadła cisza, przerywana jedynie tykaniem zegara, stojącego na półce i spokojnym, miarowym oddechem śpiącego Stephane'a.
    Helena spojrzała na szlachetny profil Antigi, rysujący się wyraziście na tle okna, rozświetlonego mdłym blaskiem ulicznych latarń. Przesunęła pieszczotliwie palcem po jasnych policzkach śpiącego, okrążyła jego kształtne usta i uśmiechając się do siebie zaczęła wspominać.
    Przypomniała sobie ten straszny poranek na początku listopada, właściwie jeszcze noc, kiedy spotkała Stefana po raz pierwszy.
Gdyby nie on...
    Wzdrygnęła się, po czym przycisnęła policzek do ciepłej piersi mężczyzny.
Nie chciała myśleć o tym, co by się mogło zdarzyć, gdyby tamtego mglistego ranka nie napotkała Stephane'a Antigi.

___________________________________________________________________
Witajcie! 
Pewnie pomyślicie, że upadłyśmy na łeb bo z komedii przeskoczyłyśmy na dramat erotyczny czy cokolwiek to jest. Otóż potwierdzamy jesteśmy stuknięte, ale ta historia jest jedną z tych, które będą molestować do tej pory aż nie zapełnią sobą kartek w tym przypadku wirtualnych. 
Stefan wybacz nam! Musiałyśmy! 
Co o tym myślicie? Będzie coś z tego? Komentarze i uwagi mile widziane i od razu zaznaczamy to nie porno to się tylko tak zaczyna. 

PS. Zdajemy sobie sprawę, że nasz kochany/dobry/wspaniały i jakże polski Stefan ze spiżu i kości słoniowej nikomu nie kojarzy się z kochankiem, nam w sumie też ale to opowiadanie o nim i zmiana na kogokolwiek innego nie wchodziłaby w grę to nie byłoby to opowiadanie. 


                                                                     Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)