piątek, 31 października 2014

Ogłoszenie Parafialne!

W związku z pytaniami o to czy porzucamy tego bloga, śpieszymy z odpowiedzią.
Nie zawieszamy działalności i prosimy o wyrozumiałość.  Chwilowo mamy problemy logistyczne oraz sprzętowe. Fiolka ma zepsuty laptop i korzysta z komputera brata. Prosimy o cierpliwość wrócimy najszybciej jak się da.
Pozdrawiamy F&M

środa, 8 października 2014

Premier



    Zegar na desce rozdzielczej wskazywał równiutko czwartą trzydzieści, gdy samochód Stephane'a Antigi włączył się do ruchu na jednej z warszawskich ulic. Trener polskiej kadry spieszył do Rzeszowa, gdzie był umówiony na dość wczesną godzinę, a że spóźniać się nie lubił, wyjechał tak, żeby mieć zapas czasu, na wypadek nieprzewidzianych zdarzeń na trasie. Mieszkał w Polsce dostatecznie dlugo by wiedzieć, że na polskich drogach dziać się mogą rzeczy o których nie śniło się filozofom, ani nawet fizjologom.
    Do wschodu słońca zostały jeszcze dwie godziny, było zatem wciąż ciemno, a do tego nie wiadomo skąd przypełzła mgła, owijając się wokół latarń. Jadące z przeciwka samochody wyłaniały się z białych tumanów niczym niewyraźne duchy, świecące oczyma reflektorów, przemykały obok, po czym tonęły w bieli gdzieś z tyłu. Stephane czuł się tak, jakby przez pomyłkę zabłądził do jakiejś innej rzeczywistości i wcale nie zdziwiłby się, gdyby za chwilę ujrzał wśród ćmy drogowskaz z napisem "Silent Hill".
    Zamiast tego z oparu wychynęła zielona tablica z napisem "Raszyn", a na tablicy rozdzielczej zamrugało ostrzegawczo czerwone światełko. Stephane spojrzał na wskaźnik paliwa, nieubłaganie zbliżający się do zera. No tak, miał zatankować wczoraj, po wizycie w telewizji, ale prowadząca wywiad dziennikarka tak go ogłuszyła swoją ledwie ukrywaną chcicą, że zwyczajnie zapomniał i pojechał prosto do domu. Mało brakowało, a ta kobieta zmacałaby go pod stołem, chociaż dobrze wiedziała, że Antiga ma rodzinę, zapewne oglądającą ten wywiad.
    Rodzina... Stephane westchnął, po czym wcisnął hamulec do dechy, bo przed maską zmaterializował mu się znienacka rowerzysta - ninja, ubrany na ciemno i pozbawiony zupełnie elementów odblaskowych. Dobrze, że nikt Antidze się nie wiózł na kufrze, bo miałby blachy do klepania jak amen w pacierzu.
Rowerzysta pogroził Stephanowi i odpedałował w ciemność, watowaną białym oparem, a Antiga wyłowił bystrym okiem neon stacji benzynowej na poboczu i wrócił do przerwanych rozmyślań. Z rodziną nie było najlepiej, małżonka nie podzielała jego upodobania do Polski... Zresztą ostatnio mało co podzielali... Zabrała zatem dzieci i pojechała do Francji, twierdząc, że musi odpocząć od tego dziwnego kraju i przemyśleć sobie pewne sprawy.
    Stephane kochał żonę i szalał za swymi dziećmi, za polską siatkówką jednakże też szalał. Nie potrafił, skonstatował wrzucając kierunkowskaz i zjeżdżając na pas, z którego mógł skręcić na stację, nie potrafił otóż rzucić projektu, który dopiero zaczął budować, można rzec, położył dopiero fundamenty, choć już ozdobione mistrzostwem świata.
    Wyłączył silnik i w milczeniu oczekiwał na pojawienie się pracownika obsługi. Po kilku minutach we mgle zamajaczyła jakaś postać, ale szła ona z niewłaściwej strony, nie z budynku stacji, ale jakby gdzieś z boku. Zupełnie jakby wyłoniła się z krzaków, rosnących przy parkingu.
Stephane zmrużył oczy. Tu się działo coś dziwnego.
    Nagle postać obejrzała się przez ramię, po czym ruszyła chwiejnym biegiem do przodu. Wiedziony odruchem pomocy Antiga wyskoczył z samochodu, akurat we właściwym momencie, żeby chwycić nadbiegającą osobę w ramiona.
    - On... - wykrztusiła, była to bowiem kobieta. - Goni mnie!
Drżącą dłonią wskazała pobliskie krzaki wyglądające iście groteskowo, jak żywcem wyjęte z sennego miasteczka w amerykańskich horrorach klasy B.
    - Tam nikogo nie ma. - odpowiedział Stephane. - Czy coś pani zrobił? - zapytał, gdyż poważnie podejrzewał że kobieta mogła stać się ofiarą gwałtu.  Nie czekając na odpowiedź spanikowanej nieznajomej poprowadził ją ku budynkowi stacji.  Pracownik wychodzący do obsługi klienta, spojrzał na kobietę z wyraźną dezaprobatą jakby tulące się do kurtki Antigi, nieszczęście było podejrzaną o rozbój albo coś gorszego.
    W oświetlonym budynku, przystacyjnej restauracji Stephane dojrzał wyraźniej jak wygląda nieznajoma. Przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy, ciemne włosy w mokrych strąkach zwisały wzdłuż jej głowy, przyklejając się do zabrudzonej i zadrapanej twarzy. Ubranie nie wyglądało lepiej, można powiedzieć że były to obdarte łachmany, również uwalane w błocie z poprzyklejanym listowiem. Z jasnych oczu kobiety wyzierał strach i kompletna rozpacz a jej sinoblade usta drżały pomimo przyjemnie ciepłej temperatury panującej wewnątrz budynku.
    Antidze zrobiło się potwornie żal kobiety, chciał wstać od stolika żeby zamówić dlań coś ciepłego, jednak gdy tylko się podniósł drobna dłoń nieznajomej złapała go za rękaw.
    - Nie odchodź.... - błagała z rozpaczą. - Nie...zostawiaj mnie samej!
Stephane ukląkł przy dziewczynie, gdyż teraz dokładniej widział że nienzajoma nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia parę lat.
    - Co się stało?- zapytał łagodnie.
    - On...- próbowała się wysłowić. - Napadł mnie na przystanku i...- przymknęła powieki jakby chciała znaleźć w sobie siłę do opowiedzenia.
Stephane nie mówił nic, czekał na dalszy ciąg.
    - ...on próbował mnie zgwałcić!- wykrzyczała a potem rozpłakała się zarzucając ręce na jego ramiona.
Antiga delikatnie objął drżące barki kobiety.
    - Jest pani bezpieczna - zapewnił.
Brzęknął dzwonek nad drzwiami, zwiastując powrót pracownika stacji. Krępy facet w kombinezonie wepchnął się za ladę, po czym spojrzał na Stephane'a, nie wiedzieć czemu z dezaprobatą.
    - Sto dziewięćdziesiąt pięć pięćdziesiąt się należy - poinformował.
Stephane odplątał ostrożnie ramiona kobiety, otaczające jego szyję, wydłubał z wewnętrznej kieszeni płaszcza portfel i położył na ladzie dwa banknoty stuzłotowe.
    - Niech pan zadzwoni na policję - rzekł. - Tę panią napadnięto.
    - Sam pan zadzwoń - odparł facet ze stacji, ciskając resztę w bilonie na blat. - Ja tam się w cudze sprawy nie mieszam. Pewnie się z chłopakiem pokłóciła, albo co, nie mój biznes.
    Stephane spojrzał na nieznajomą, która siedziała przy stoliku, ubrana tylko w podartą bluzkę i spódnicę, skulona jak przerażone zwierzątko. Kiedy odgarnęła nerwowym ruchem mokre włosy z twarzy, ujrzał na wierzchu jej nadgarstka głębokie zadrapania. Zdecydowanie nie wyglądała jakby się pokłóciła z chłopakiem, no chyba, że ten chłopak nazywał się Ted Bundy.
    Decyzja podjęła się właściwie sama. Nie można było zostawić dziewczyny na pastwę losu, była w szoku, kto wie co mogła zrobić, a ten ćwok zza lady nie miał zamiaru kiwnąć paluchem. Stephane rycerskim gestem zdjął płaszcz i okrył nim dziewczynę. Nie zaprotestowała.
    - Musi pani iść na policję - powiedział.
    - Nie! - zaprotestowała. - On tam gdzieś jest!
Wcisnęła się w plastikowe krzesełko, jakby chciała się schować w jego szparach.
     - Spokojnie - rzekł Stephane kojąco. - Ja panią zawiozę, może tak być?
Przez chwilę milczała, wpatrując się w niego tymi swoimi wielkimi oczyma. Potem powoli skinęła głową.
Komisariat w Jankach pachniał kurzem, kawą i śniadaniem, spożywanym przez siedzącego przy stole dyżurnego funkcjonariusza.
    - Ta pani... - zaczął Stephane.
Policjant spojrzał na niego nieżyczliwie znad rozłożonych na stole kanapek.
    - Musicie czekać - odparł. - Dyżurny właśnie kończy zmianę, zaraz nowy przyjdzie.
    - A pan? - zapytał Antiga.
    - A ja nie jestem dyżurny - odparł policjant, wskazując na drewniane ławy w poczekalni.
Stephane troskliwie posadził dziewczynę na jednej z nich, usiłując ogarnąć to, czego był świadkiem. Przecież policja jest po to, by pomagać ludziom, czy oni nie widzą, że ta kobieta została napadnięta i potrzebuje tej pomocy? Jak można było kazać jej czekać, myślał, odruchowo obejmując nieznajomą ramieniem, gdy złożyła mu głowę na barku. Ta Polska to czasem cholernie dziwny kraj.
    "Zaraz" okazało się dwudziestoma minutami, po których nowy dyżurny raczył wreszcie przyjść na miejsce pracy, jego kolega zaś skończył posiłek i posprzątał po nim, zwalniając miejsce.
    - No? - zapytał dyżurny, spoglądając na Stephane'a i nieznajomą.
Stephane streścił wydarzenia których był świadkiem, zachęcając do mówienia swoją towarzyszkę.
    - Wracałam z pra...pracy, ja tu pracuję w galerii, w sklepie - mówiła cicho, z wzrokiem wbitym w blat stołu. - Stałam na przystanku, podszedł do mnie facet i poprosił o ogień, ja nie... nie palę i... i...
Dolna warga jej zadrżała konwulsyjnie, w oczach zaszkliły się łzy.
    - I? - zapytał dyżurny, absolutnie znudzony.
Stephane spojrzał na niego z niedowierzaniem.
    - Powiedziałam mu, że nie mam - wyszeptała dziewczyna. - Złapał mnie w pasie, zatkał ręką usta i zaciągnął w krzaki, nad stawy. Ch... ch... chciał mnie zzzzzz...
Antiga uspokajająco pogłaskał ją po ramieniu, tymczasem policjant odchylił się na krześle i zmierzył dziewczynę pogardliwym spojrzeniem.
    - Kituś bajduś - oznajmił. - Próbował panią zgwałcić, a pani potem wsiadła do samochodu zupełnie obcego faceta? Ma mnie pani za idiotę?
Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na niego, jej oczy gorzały gniewem.
    - Ja nie kłamię! - krzyknęła.
    - A ja jestem Doda Elektroda - odparł dyżurny złośliwie.
Blade dłonie dziewczyny zacisnęły się w pięści.
    - Jak pan może...?!
Wybiegła z pomieszczenia. Stephane rzucił policjantowi spojrzenie pełne niesmaku i niedowierzania, po czym popędził za nieznajomą. Znalazł ją przed posterunkiem, opartą o jego samochód i zapłakaną.
Szczerze mówiąc na ten widok serce ścisnęło mu się z żalu i chociaż był człowiekiem z natury spokojnym i wyrozumiałym, miał szczerą chęć wrócić na komisariat i wyrżnąć dyżurnemu w szczękę.
    Zamiast tego wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę chusteczek higienicznych podając zapłakanej kobiecie jedną z nich. Przyjęła ją w wdzięcznością, zaraz potem jej płacz zamienił się w ciche chlipanie a na pobrudzonych ziemią i błotem policzkach widniały jeszcze ślady po niedawnych łzach.
    - Helena jestem. - przedstawiła się dość nieoczekiwanie. - Helena Karska. Chciałam panu podziękować za podwiezienie i pomoc...
    - Stephane Antiga. - podał jej rękę uśmiechając się nieznacznie. - I naprawdę nie ma o czym mówić, każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo.
    - Nie każdy. Widzi pan w tym kraju ludzie czasami zachowują się jak podłe wieprze, czego miał pan próbkę na komisariacie. Długo mieszka pan w Polsce?
    - Siedem lat i szczerze powiedziawszy taka sytuacja spotkała mnie po raz pierwszy.
    - Pierwszy raz umoursane straszydło wyleciało na pana z krzaków czy pierwszy zderzenie z polskimi stróżami prawa? - zapytała gorzko.
Stephane spojrzał w jasne oczy Heleny widząc w nich autentyczny strach i bezsilność.
    - Policję widywałem dotychczas tylko podczas kontroli drogowej. - odpowiedział.- Podwiozę panią do domu, proszę tylko podać adres.
    - Proszę się nie fatygować i tak stracił pan mnóstwo czasu...- rzekła, odruchowo owijając się ciaśniej jego płaszczem. Wtuliła się w miękką tkaninę przepojoną zapachem perfum mężczyzny, który okazał się dla niej tak dobry.  Podawszy mu adres wsiadła do jego audi, milknąc i wpatrując się w budzące się ulice stolicy.
Antiga to francuskie nazwisko i akcent zdradzał pochodzenie jej wybawcy. Po jakości tkaniny płaszcza i ogólnemu wyglądowi zewnętrznemu Stephane'a można było wnioskować, że był raczej człowiekiem zamożnym. Zadbane dłonie, którymi podawał jej chusteczki a także błyszcząca, platynowa obrączka na serdecznym palcu lewej ręki.
    Nawet jasne, falowane włosy zaczesane do tyłu w modną fryzurę jakby przed chwilą wyszedł z łam miesięcznika o modzie męskiej. Siedziała teraz w wygodnym samochodzie tego człowieka, czując się jak wrak. Miała dwadzieścia siedem lat, harowała na dwa etaty i nie było ją stać nawet na używany samochód, przez co musiała wszędzie dojeżdżać komunikacją miejską. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby nie to że miejsce jej nocnej pracy było lepiej oświetlone i gdyby nie przydarzyła się ta sytuacja. Od kilku dni czuła, że ktoś za nią łazi ale w najśmielszych snach nie spodziewała się napaści. Gdy skończyła analizować swoje fatalne położenie i to, że w torebce nie ma nawet narzędzia do obrony, samochód Antigi zaparkował pod blokiem w którym mieszkała.
    Apartamentowcem w centrum owe sczerniałe czteropiętrowe bloczysko to nie było a swoją świetność zgubiło gdzieś kilka lat po upadku komuny, gdyż pamiętało zapewne jeszcze ciężkie czasy gomułkowskie.       
    Nie miała jednak innej alternatywy, czynsz był niedrogi a mieszkanie jej na własność gdyż odziedziczyła je po bezdzietnej siostrze swojego dziadka. Nie powinna narzekać, nie każdy Polak klasy średniej przed trzydziestką mógł pochwalić się mieszkaniem w stolicy, większość szaraków wynajmowała lokale za horrendalnie wysokie ceny. Każdy w tym kraju chciał zarobić, zwłaszcza zaś wynajmujący mieszkania.
    - Odprowadzę panią - zaofiarował się Stephane. - Nie chcę, żeby pani się bała.
Spojrzała na niego z wdzięcznością.
    - Dziękuję - rzekła gorąco. - Pewnie narobiłam panu problemów, nie wiem dokąd pan jechał, ale na pewno pan się spóźni...
Antiga uniósł uspokajająco dłoń.
    - Mną niech się pani nie przejmuje - rzekł. - Poradzę sobie.

    W milczeniu wspinali się wąską klatką schodową, po wydeptanych lastrikowych stopniach. Ze ścian tu i ówdzie obłaziła farba, a na olejnych lamperiach gimbaza powypisywała markerami wulgaryzmy i wyznania miłosne. Nie budowało to bynajmniej atmosfery ciepła i przytulności.
    Na czwartym piętrze Helena zatrzymała się przed drzwiami obitymi drewnianą boazerią i wyposażonymi w wielki wizjer.
    - To tu - rzekła po prostu. - Nawet nie wie pan jak bardzo jestem panu wdzięczna, nie wiem co by było, gdyby nie pan. Widzi pan, ja mu uciekłam, kopnęłam go chyba w jaja, ale gdyby pana tam nie było, ten skurwiel wygarnąłby mnie z tej stacji, a ten tłusty dupek zza lady nawet by się nie ruszył...
Łzy napłynęły jej do oczu.
    - Potrzebuje pani odpoczynku, Helene - rzekł Stephane. Wypowiedział jej imię miękko, z francuska i było w tym coś dziwnie kojącego. - Niech pani się prześpi. I proszę, niech pani będzie ostrożna i nie otwiera byle komu.
Helena pokiwała głową.
    - Ma pani przyjaciela? Kogoś kto mógłby do pani przyjechać w razie potrzeby? - zapytał, jego spojrzenie było pełne troski.
    - Nie bardzo - odparła.
Namyślał się przez chwilę, potem wyciągnął dłoń w jej stronę.
    - Mogę prosić o mój płaszcz? - zapytał z lekkim uśmiechem.
    - A! O! Tak, oczywiście! - zreflektowała się i natychmiast oddała mu okrycie.
Wyjął z kieszeni notes i długopis, następnie zapisał coś na jednej z kartek którą wyrwawszy podał Helenie.
    - To mój numer telefonu - wyjaśnił. - Gdyby czegoś pani potrzebowała, albo czuła się pani zagrożona, proszę dzwonić. Nie gwarantuję, że będę w pobliżu, ale postaram się jakoś pomóc.
    Poczekał aż dziewczyna wejdzie do mieszkania i zamknie za sobą drzwi. Dopiero gdy przekręciła górną zasuwę, usłyszała jego lekkie kroki na schodach.
    Jeszcze raz spojrzała na kartkę, na której pochyłym, zamaszystym pismem wypisano rząd cyfr i westchnęła.
Skąd on się taki wziął, ten Stephane?

_____________________________________________________________________
 Startujemy z jedynką! 
                                                               Miłego czytania F&M :) 

 

piątek, 3 października 2014

Prologue


 "Żyje się chwila, a czas jest tylko przezroczystą perłą wypełnioną oddechem."
~ Halina Poświatowska ~



    Srebrny blask księżyca, zmierzającego ku ostatniej kwarcie, stanowił jedyne oświetlenie małego mieszkania w bloku przy ulicy Wolskiej 117. Dzięki temu, że w oknach nie było zasłonek, a jedynie kuse firanki, księżycowe światło mogło wpadać do wnętrza bez przeszkód, jednak było za słabe, by spenetrować całe mieszkanie, poprzestawało więc na kładzeniu się migotliwymi plamami na parkiecie i kreowaniu efektownych, głębokich cieni tu i ówdzie. Większość mieszkania tonęła w mroku, ale to obecnym w nim ludziom wcale nie przeszkadzało.
Obecni w nim ludzie byli bowiem bardzo, ale to bardzo zajęci sobą nawzajem.
    Półnagi Stephane Antiga pochylił się nad leżącą na łóżku kobietą, która w aureoli włosów, rozsypanych po poduszce, osrebrzonych światłem księżyca, wyglądała jak jakaś nimfa. Pocałował jej ciepłe, miękkie wargi, potem jedwabistą skórę jej szyi i dekoltu.
Dziewczyna, Helena, westchnęła cicho.
    - Stephane... co my robimy? - zapytała.
Położył na jej ustach długi, szczupły palec.
    - Śśśśś - uciszył ją. - Teraz nie pytaj.
Zamilkła, poddając się jego dotykowi, patrząc na muskularny tors, niemal perłowobiały w księżycowym blasku. 
    - Nie powinniśmy... - zaczęła.
    - Wiem - rzekł, opierając czoło na jej ramieniu. Czuła łaskotanie jego włosów na policzku, ich zapach... jego zapach.
    Ach do diabła, może to jedyna noc, którą będzie mogła spędzić ze Stephane, dobrym, czułym Stephane.
Teraz ona pocałowała jego, przywierając piersiami, osłoniętymi tylko koronkowym stanikiem do jego torsu, wplatając palce w jego falujące włosy o bladozłotym połysku.
    Wścibski księżyc wyglądał spomiędzy gałęzi parku Sowińskiego, zupełnie jakby liczył kolejne elementy garderoby, zaścielające podłogę, kolejne urywane oddechy, kolejne westchnienia, wyrywające się z ust kochanków.
    Helena zamilkła a z jej ust wydobywały się tylko urywane westchnienia rozkoszy gdy usta Stephane'a wędrowały po jej ciele, podczas gdy jego duże, męskie dłonie pozbawiały ją bielizny.
Francuz drażnił ją i prowokował a jego wilgotne wargi sunęły po jej bladym ciele skąpanym w przytłumionej księżycowej poświacie, listopadowej nocy. Mężczyzna nie przerwał pieszczot, nawet gdy z jej warg wyrwał się rozpaczliwy jęk oznaczający całkowitą utratę kontroli. Stephane uniósł się ponad nią patrząc na nią tak przenikliwie, jakby obnażał jej duszę a nie tylko fizyczność. W jego błękitnym, intensywnym spojrzeniu odbijały się gwałtowne uczucia, które targały jego potężne, wysmukłe niczym u greckiego atlety ciało.
    - Jeśli mnie pragniesz...- przyłożył usta do jej ucha tchnąc w nie najpiękniejsze słowa jakie słyszała. - ...powiedz to w moim języku.
Z jej warg wyrwało się pytanie.
     - Co mam powiedzieć?
    - Powiedz że mnie pragniesz...- Je te veux - powtórzył melodyjnie w języku ojczystym.
    - Je...te..veux...- powtórzyła patrząc mu prosto w oczy.
    Po chwili Stephane pocałował ją tak głęboko jakby chciał scałować z jej ust słowa pożądania. Ich ciała na nowo splotły się ze sobą prowadząc ich nieuchronnie ku czemuś, co pchało ich do siebie od pierwszego wymienionego spojrzenia, dotyku dłoni oraz niewypowiedzianego słowa.
    Stephane wszedł w drżące ciało Heleny łącząc się z nią w odwiecznym tańcu kochanków, których nikt i nic nie mógł ograniczyć. Powietrze zgęstniało od dusznego aromatu przepełnionego grzesznym uczuciem tych dwojga. Destrukcyjna i potężna siła niechybnie pchała ich ku ognistej kuli majaczącej gdzieś w niedalekiej oddali a która jawiła im się dostępna jak nigdy przedtem. Za każdym razem gdy Stephane zagłębiał się w ciele kochanki, jej jęk rozdzierał ciszę nocy oznajmiając jej, że w życiu człowieka nie istnieje kataklizm potężniejszy od siły wzajemnego przyciągania.
    Helena zarzuciwszy ręce na śliskie od potu ramiona kochanka, poczęła sunąć palcami po jego barkach, plecach i atletycznych pośladkach. Byli tak blisko siebie a jednocześnie ich myśli wędrowały w całkiem odmiennych kierunkach.
On- chciał zatracić się w niej i zapomnieć.
Ona - pierwszy raz w życiu chciała być kochana.
    Gdy ostatecznie dotarli na sam szczyt rozkoszy a świat wydawał się z piskiem zahamować i stanąć w miejscu, rozpoczęło się swobodne opadanie. Tak jakby rozprysnęli się na miliony rozżarzonych kawałków sunących bezwładnie pomiędzy lepką od seksu rzeczywistością.
    Księżyc- podglądacz, jakby zawstydzony tym, co ujrzał, schował się za drzewa w parku, nie niepokojąc dłużej pary kochanków. W mieszkaniu zapadła cisza, przerywana jedynie tykaniem zegara, stojącego na półce i spokojnym, miarowym oddechem śpiącego Stephane'a.
    Helena spojrzała na szlachetny profil Antigi, rysujący się wyraziście na tle okna, rozświetlonego mdłym blaskiem ulicznych latarń. Przesunęła pieszczotliwie palcem po jasnych policzkach śpiącego, okrążyła jego kształtne usta i uśmiechając się do siebie zaczęła wspominać.
    Przypomniała sobie ten straszny poranek na początku listopada, właściwie jeszcze noc, kiedy spotkała Stefana po raz pierwszy.
Gdyby nie on...
    Wzdrygnęła się, po czym przycisnęła policzek do ciepłej piersi mężczyzny.
Nie chciała myśleć o tym, co by się mogło zdarzyć, gdyby tamtego mglistego ranka nie napotkała Stephane'a Antigi.

___________________________________________________________________
Witajcie! 
Pewnie pomyślicie, że upadłyśmy na łeb bo z komedii przeskoczyłyśmy na dramat erotyczny czy cokolwiek to jest. Otóż potwierdzamy jesteśmy stuknięte, ale ta historia jest jedną z tych, które będą molestować do tej pory aż nie zapełnią sobą kartek w tym przypadku wirtualnych. 
Stefan wybacz nam! Musiałyśmy! 
Co o tym myślicie? Będzie coś z tego? Komentarze i uwagi mile widziane i od razu zaznaczamy to nie porno to się tylko tak zaczyna. 

PS. Zdajemy sobie sprawę, że nasz kochany/dobry/wspaniały i jakże polski Stefan ze spiżu i kości słoniowej nikomu nie kojarzy się z kochankiem, nam w sumie też ale to opowiadanie o nim i zmiana na kogokolwiek innego nie wchodziłaby w grę to nie byłoby to opowiadanie. 


                                                                     Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)