poniedziałek, 10 listopada 2014

Second


    Kolejne dni po incydencie jak myślała o nim Helena, upłynęły spokojnie i raczej nic nie zwiastowało tego, co zobaczyła po wejściu na piętro gdzie znajdowała się jej kawalerka. Obok wysłużonej wycieraczki oparto pudełko przypominające kształtem trumnę z przeźroczystym wykonanym z plastiku wieczkiem, imitującym szkło.
   Dziewczyna czym prędzej podniosła złowieszczy przedmiot przyglądając się ciemnowłosej lalce w białej, wiktoriańskiej koszuli nocnej poplamionej czerwoną farbą i szpikulcem wbitym w brzuch. W nogach zabawki leżała karteczka z pracowicie naklejonymi wyrazami tworzącymi ciąg informacji skierowanej do niej.
"Tak skończysz jeśli wezwiesz tego przyjemniaczka." "M"
    Helenę sparaliżowało. Czym prędzej rzuciła lalką i jej trumną w głąb zaciemnionego korytarza. Serce w jej piersi tłukło się jak spanikowany ptak, uwięziony w klatce przy której czaił się wygłodniały kot. Drżącymi rękami wymacała w kieszeni płaszcza klucze, które z ledwością zdołała wysupłać i otworzyć nimi zamek. Po wszystkim zamaszystym gestem otworzyła drzwi by potem z jeszcze większym impetem zamknąć je za sobą i pozatrzaskiwać na wszystkie możliwe zamki. Dopiero wtedy zdołała usiąść na kanapie i zacząć myśleć o tej popapranej sytuacji. Co powinna zrobić?

     Za oknem zapadał zmierzch, w mieszkaniu robiło się coraz ciemniej. Każdy ciemny kąt w oczach Heleny zdawał się kryć w sobie przyczajoną sylwetkę, wszędzie czaiła się bezimienna groźba. Zgrzyt hamującego na przystanku tramwaju brzmiał jak skowyt potwora.
 Helena zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech.
     - Spokojnie - powiedziała głośno, ale jej głos brzmiał obco i wcale jej to nie uspokoiło. Wstała z kanapy i zapaliła światło, najpierw w pokoju, potem na korytarzu i w kuchni. Mieszkanie znowu wyglądało swojsko i zwyczajnie, kąty zaś, które Helena skrupulatnie sprawdziła, zawierały tylko to co powinny.
 Była zupełnie sama.
 Przynajmniej tu nie miał dostępu jej prześladowca.
 Dobre i to.
     Drżącymi dłońmi nastawiła czajnik i wyjęła kubek z szafki, cudem go nie tłukąc. Kiedy sięgała po herbatę pudełko wymknęło jej się z rąk, a bibułkowe torebki, jak białe ćmy, sfrunęły na podłogę. Pozbierała je, wrzucając byle jak do opakowania, jedną wrzuciła do kubka. Z gorącą herbatą wróciła do pokoju.
 Skuliła się na kanapie, jakby chciała się ogrzać o kubek, próbując uspokoić rozbiegane w panice myśli. 
 Co robić? On wie, gdzie ona mieszka, nie ma wprawdzie kluczy do mieszkania, ale przecież drzwi z dykty i tani zamek nie zatrzymają zdeterminowanego bandziora. Nie jest tu bezpieczna.
 Boże, dlaczego?
 Dlaczego ten człowiek się na nią uwziął?
 I co ona ma teraz zrobić?
 Siorbnęła łyk gorącego napoju. 
 Sygnał przychodzącego esemesa sprawił, że podskoczyła jak na sprężynie, rozlewając herbatę i parząc sobie palce. Posykując, odstawiła kubek na stół i wyciągnęła z kieszeni smartfona.
 Numer był jej nieznany.
 "Jak się podobał prezent, skarbie?"
     Helena przez chwilę niemal wierzyła, że to była głupia pomyłka, pewnie jakiś szczęśliwy narzeczony źle wbił numer i zamiast do ukochanej, wysłał wiadomość do niej. Ememes, przychodzący od tego samego nadawcy, rozbił jej złudzenia z siłą młota pneumatycznego.
 "Postarałem się. Bo jesteś moja, od tamtego ranka tylko moja."
 Załączone zdjęcie demonstrowało upiorny prezent, dokładnie tak, jak go znalazła, leżący pod jej drzwiami.
 Panika eksplodowała w umyśle Heleny.
    Nie zastanawiając się co robi podbiegła do regału czarno-zielone puzderko w którym schowała kartkę z numerem Stephena. Ręka trzymająca kawałek papieru z wypisanym rzędem cyfr trzęsła się jakby zachorowała na Parkinsona. Przez jej głowę przelatywały najgorsze wizje i tortury jakimi mógłby potraktować ją ten psychol.  Nie pamiętała jak to się stało, że wystukała numer do Antigi i właśnie oczekiwała na połączenie. Gdy w usłyszała w słuchawce jego ciepły głos z francuskim akcentem miała ochotę się rozpłakać.
    - Halo?- zapytał.
Odpowiedziało mu ciche chlipnięcie.
    - Helene?- domyślił się momentalnie. - Czy wszystko w porządku?
    - Stephane...- odblokowało ją. - Błagam...pomóż mi, on mnie zabije!
    - Jesteś w domu? - zapytał pospiesznie.
    - Tak...
    - Będę za dwadzieścia minut. - powiedziawszy to przerwał połącznie w pośpiechu zgarniając z wazy na komodzie kluczyki a potem kurtkę z wieszaka w przedpokoju.

    Osiedlowy parking koło bloku był całkowicie pusty, jeśli nie liczyć niziutkiej, okrągłej staruszki z psem, która nijak nie pasowała do opisu napastnika, podanego przez Helenę. Oprócz starszej pani i jej jamnika, pomiędzy rzędami samochodów, lśniących w cokolwiek trupim świetle ulicznych lamp, nie było nikogo, a jednak Stephane czuł, że ktoś go obserwuje. Drobne włoski na karku Francuza jeżyły się, zupełnie jakby ktoś się na niego gapił. Nachalnie i bez cienia sympatii.
Antiga odsunął od siebie te głupie myśli i energicznie nacisnął guzik domofonu. Głośnik chrupnął, zatrzeszczał, a potem zapadła cisza.
    - Helene? - zapytał Stephane. - To ja. Otworzysz?
    - Stephane? - zapytał drżący głos.
    - Tak. Stephane. Dzwoniłaś do mnie. Wszystko w porządku?
W odpowiedzi usłyszał brzęczyk, zwiastujący otwarcie drzwi na klatkę.
Schody pokonał błyskawicznie, wreszcie stanął pod drzwiami. Pod stopami plątała mu się kartka, z błotnistą odbitką podeszwy czyjegoś buta. Będąc człowiekiem porządnym z natury schylił się i podniósł papier, po czym nawet nań nie spojrzawszy zadzwonił do drzwi.
    - Kto tam? - teraz Helena brzmiała jeszcze bardziej trwożnie i krucho.
    - Stephane - powtórzył cierpliwie Stephane.
    - Stań tak, żebym mogła cię zobaczyć w wizjerze - zażądała.
Posłusznie ustawił się naprzeciw lśniącego szklanego oka. Oględziny widocznie usatysfakcjonowały Helenę, bo zamek szczęknął i drzwi się uchyliły.
Twarz Heleny była biała jak płótno, w oczach zaś czaiło się szaleństwo.
    - On tu był - powiedziała, wciągając Antigę do mieszkania. - Zo...zostawił mi coś.
Stephane odruchowo spojrzał na trzymaną w dłoni kartkę. Wycięte z gazet litery układały się w zdanie.
    - To? - zapytał.
    - Też. I prezent, lalkę, rzuciłam nią... - Helena mówiła szybko i cicho. - Tam, na korytarzu, ktoś ją zabrał, bo już jej nie ma. Stephane, on zna mój numer telefonu, adres, co ja mam zrobić?!
    Spojrzała na niego tymi fiołkowymi oczami rozszerzonymi strachem i bezradnością. Nigdy nie był aż nadto uczuciowy i był dumny z tego, że nie daje ponieść się chwili a trzeźwość umysłu zawsze zwyciężała nad jakimikolwiek emocjami.
    Nie wiedzieć czemu zaprowadził roztrzęsioną Helenę na kanapę, ujmując jej chłodne dłonie w swoje duże i ciepłe. Ten uspokajający i przyjacielski gest sprawił, że młoda kobieta wybuchła głośnym szlochem.     Francuz nie namyślał się długo przygarniając dziewczynę do szerokiej piersi a ta wypłakiwała wszystkie emocje targające ją od środka. Wiedziała jak to musiało wyglądać i w tej sytuacji nie powinna lgnąć do obcych ludzi, ale Antiga był jedyną osobą której mogła zaufać. Jej rodzice od dwudziestu lat nie żyli a dziadek poważnie zachorował jeszcze w trakcie jej studiów. Jakoś udało jej się zrobić licencjat z rachunkowości, ale była na tyle życiową niedojdą, że nie znalazła pracy w swoim zawodzie. Żeby utrzymać kawalerkę w Warszawie i żyć z dnia na dzień musiała tyrać na dwóch etatach. To nie było życie to egzystencja szara i jałowa.
    Stephane zauważył, że Helena przestała płakać i odsuwa się od niego siadając po drugiej stronie kanapy. 
    - Już lepiej? - zapytała spokojnie.
    - Tak, dziękuję i przepraszam. Za bardzo dałam się ponieść emocjom.
    - Chyba każdy w tej sytuacji byłby przerażony. - odpowiedział.
Helena biła się z myślami z jednej strony nie chciała wyjść na idiotkę i panikarę z drugiej nie mogła bagatelizować wyczynów tego psychopaty.
    - Stephane sama nie wiem co zrobić i chyba niepotrzebnie cię fatygowałam. Jesteś dla mnie obcym człowiekiem a ja zwalam ci na głowę swoje problemy. Stawiam cię w niezręcznej sytuacji....
    - Fatygowałaś mnie bardzo potrzebnie...- powiedział nie całkiem gramatycznie. - A ja naprawdę chcę ci pomóc i już lepiej się znamy.
 Zamilkł na chwilę, ogarniając w myślach sytuację.
     - Mówiłaś, że on ma twój numer telefonu - powiedział z namysłem. - Dzwonił do ciebie?
     - Nie - odparła, sięgając po leżącą na stole komórkę. - Zobacz.
 Zademonstrowała mu obie wiadomości. Stephane przyjrzał się zdjęciu, marszcząc brwi i przygryzając dolną wargę.
     - Nie jest dobrze... - mruknął. - Trzeba coś wymyślić, żebyś była bardziej bezpieczna. Na początek drzwi. 
     - Drzwi?
     - Potrzebujesz nowych. Przez te każdy wejdzie bez problemu.
     - Nie mam pieniędzy...
 Stephane uniósł dłoń, gestem godnym Cezara.
     - Potraktuj to jako pożyczkę - rzekł. - Oddasz, jak będziesz mogła. Tylko to trzeba załatwić zaraz jutro, od rana. A dzisiaj powinnaś zanocować w hotelu.
     - Ja muszę iść do pracy - stwierdziła Helena ponuro. - W supermarkecie w Jankach. Tam gdzie wiesz...
 Wzdrygnęła się.
     - No właśnie, to jest drugi problem - powiedział Antiga łagodnie. - Nie możesz tam pracować. 
     - Z czegoś muszę żyć - mruknęła.
     - On cię śledzi - Stephane wskazał długim palcem ekran smartfona, na którym wciąż świeciło upiorne zdjęcie. - Ty, sama, na przystanku, na tym odludziu, w środku nocy, to świetna okazja dla niego. 
 Helena przełknęła głośno ślinę.
     - Jednej nie wykorzystał, drugiej nie odpuści - rzekł z łagodnym naciskiem Stephane.
     - A będziesz płacił za mnie czynsz? - spytała ze złością, po czym zaraz się zreflektowała. - Przepraszam, przesadziłam. Tylko, ja nie mogę stracić tej pracy...
 Mocna, ciepła dłoń Francuza przykryła zimne, drżące palce Polki.
     - Pogadamy o tym jutro - rzekł kojąco. - Teraz musisz się wyspać. Spakuj sobie potrzebne rzeczy i pojedziemy do jakiegoś dużego, ruchliwego hotelu. Zgoda?
 Helena przetarła ręką oczy. Faktycznie, czuła się nieziemsko zmęczona.
     - Zgoda - odparła.

    Następnego dnia Helena obudziła się w fatalnym nastroju, zastanawiając się czy aby na pewno to wszystko jej się nie przyśniło. Wcześniej takie sytuacje widziała tylko w filmach albo w programach na ID. Zupełnie nie wiedziała jak poradzić sobie z tym wszystkim, czując się przy tym jak bohaterka taniego romansidła albo filmu klasy B.
     Jedynym pozytywnym aspektem tej sprawy była bezinteresowna pomoc Stephane Antigi i szczerze mówiąc na myśl o nim robiło jej się ciepło na sercu. Rzadko się zdarza, że ktoś wyciąga pomocną dłoń do zupełnie nieznajomej osoby bez chęci wykorzystania jej. Nie była może chodzącą gwiazdą filmową, ale zdawała sobie sprawę, że nie jest także szkaradną pokraką.
     Żeby wszystko uściślić, to nie miała zupełnego zamiaru rzucania się w potężne ramiona Francuza, ale zwyczajnie było jej lżej, że może się komuś wyżalić. Antiga na pewno nie oczekiwał od niej wylewnych podziękować i zapewnień o bezgranicznej wdzięczności. Nie wyglądał na kogoś, komu takie coś miałoby podbudować ego albo chociaż mile połechtać.
     Ten człowiek potrafił racjonalnie myśleć i w sposób błyskawicznym wprowadzać swoje pomysły w życie. I takim sposobem wieczorem miała już załatwioną pracę w dziale księgowości warszawskiej AZS.
Wcześniej przyznała się Stephane'owi, że z wykształcenia jest księgową, ale przez ukończenie jedynie licencjatu nigdzie nie mogła znaleźć zatrudnienia w swoim wyuczonym zawodzie. Kiedyś chciała dokończyć studia, ale w tym momencie jej życia było to niemożliwe, głównie ze względów finansowych. Studia w wieku dwudziestu ośmiu lat to spory wydatek a i potem nie miała stuprocentowej pewności, że jakaś firma zatrudni ponad trzydziestoletnią magister księgowości i finansów bez doświadczenia. Raczej była to sprawa beznadziejna i niewykonalna a Antiga załatwił jej pracę w zaledwie kilka godzin. Nie wnikała jak to zrobił, nie była także mdlejąco zachwycona, bo zawsze chciała radzić sobie sama, ale w tej sytuacji nie mogła wybrzydzać. Praca w dzień za godziwe pieniądze była jej potrzebna jak tlen, zwłaszcza że noc jawiła jej się jeszcze groźniejsza niż zwykle.
    Kilka następnych dni minęło Helenie zadziwiająco spokojnie. Tajemniczy prześladowca od czasu incydentu z lalką nie dawał znaku życia i gdyby nie nowe drzwi, lśniące rozlicznymi zamkami, i spoczywający w zewnętrznej kieszonce torebki Heleny sprej z gazem pieprzowym, dziewczyna mogłaby przysiąc, że ten cały koszmar tylko jej się przyśnił. 
     A jednak to wszystko było rzeczywistością, tak jak nowa praca, w której Helena się odnalazła całkiem nieźle. Po pierwszym dniu, kiedy nogi się pod nią trzęsły jak galareta, a mózg wypełniała tylko jedna, paniczna myśl, żeby tylko się czymś nie skompromitować, wszystkie umiejętności i informacje ze studiów wskoczyły na właściwe miejsce i dalej poszło już z górki.
     Wychodząc któregoś kolejnego dnia z pracy uświadomiła sobie, że ma w lodówce głównie światło. Nawet nie było z czego zmontować zadowalającej kolacji, bo resztka mleka, kawałek sera topionego i zeschnięty por, to nie była obietnica pięciogwiazdkowego dania. Westchnąwszy zatem, Helena pomaszerowała na przystanek tramwajowy, złapać dziesiątkę, która zatrzymywała się nie tylko koło jej domu, ale także kilka przystanków dalej, koło centrum handlowego Fort Wola. 
     Stephane proponował jej wprawdzie, że będzie ją odbierał z pracy, ale Helena, może nieco idiotycznie, zaparła się, że nie będzie nadużywać jego uprzejmości. Kimkolwiek jest ten niedoszły gwałciciel, dotąd próbował atakować wyłącznie w miejscu odludnym, więc w pełnym ludzi tramwaju, czy innym autobusie, raczej nie będzie niczego próbował. Zaprosiła za to Antigę na obiad w sobotę, twierdząc, że jakoś mu się za to wszystko musi odwdzięczyć.
     Obiad... Żołądek Heleny zabulgotał smętnie, gdy zatopiona we wspomnieniach i myślach wsiadała do tramwaju. Wagon był pełny, wiadomo, godziny szczytu, więc przesadnej wygody nie było, nie trafił się za to szczęśliwie żaden śmierdziel, czyli obywatel ze skłonnością do oszczędzania na mydle i środkach piorących, nie było także żadnej damy w sile wieku i w ciepłej odzieży pieczołowicie konserwowanej przez lato naftaliną, Helena więc nie musiała przynajmniej podróżować na bezdechu.
     Zakupy zrobiła jak się dało najszybciej, biorąc tylko najpotrzebniejsze rzeczy, po czym pozwoliła, aby rzeka kupujących poniosła ją z Realu na lśniące korytarze Fortu Wolskiego. W reklamówce przyjemnie podzwaniała butelka białego piwa pszenicznego, Helena bowiem uznała, że cos się jej od życia należy.
 Nie dotarła jeszcze do schodów, gdy coś postawiło jej ciało w stan alarmu, jeżąc drobne włoski na jej przedramionach, stawiając dęba włosy na głowie, przyspieszając tętno i wypełniając umysł paniką. Sama nie wiedziała dlaczego, ale była bliska tego, by rzucić siatkę na podłogę i pobiec przed siebie z panicznym wrzaskiem. Rozejrzała się, przez chwilę twarze wszystkich ludzi, tych na korytarzu i tych na ruchomych schodach, tych piętro niżej i tych idących do supermarketu, zamieniły się w blade plamy, z twardymi oczyma, lśniącymi w nich jak okruchy kwarcu. Przez chwilę każdy był jej prześladowcą.
     Zatoczyła się, jęcząc cicho, podłoga zafalowała pod jej stopami. Jakaś nastolatka wskazała Helenę palcem i powiedziała coś do swojej koleżanki. Jej słowa brzmiały tak, jakby dobiegały zza ściany z waty.
     - Ty, patrz, najebana jakaś!
 Helena zmusiła się, żeby iść przed siebie, wciąż nie rozumiejąc co się z nią dzieje.
 I wtedy człowiek, który dotąd szedł za nią, wysforował się do przodu, trącając ją przy tym w ramię. Fala jego zapachu dotarła do nozdrzy Heleny.
 W nagłym rozbłysku zrozumiała.
 To ten zapach.
 Mieszanka tanich papierosów, rozpuszczalnika do farb i męskiego dezodorantu, ohydna ziemista woń, dokładnie ta sama, którą czuła wtedy, gdy ją napadnięto.
 To tylko zbieg okoliczności, pouczyła samą siebie, to nic takiego.
 Jego tu nie ma.
 Wtedy idący przed nią człowiek spojrzał na nią przez ramię. 
 Miał pospolitą twarz, z pełnymi policzkami, dość kartoflanym nosem i lekko cofniętym podbródkiem. Patrzył na Helenę uśmiechając się lekko, jednak ten cwaniacki uśmieszek nie sięgał jego oczu.
 Jasnoniebieskich oczu, lśniących jak okruchy kwarcu.
 To był on


________________________________________________________________
Witajcie!
Po długiej przerwie przybywamy z rozdziałem drugim. Mamy nadzieję, że na następny nie będziecie musiały czekać miesiąca. Życzymy miłej lektury!
                                                                      Fiolka&Martina 

8 komentarzy:

  1. Świetny! Antiga taki bohater <3 mam nadzieję że Helenie nic się nie stanie :/ czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fantastyczny rozdział :D Biedna Helena:( Ciekawa jestem, co ten psychol do niej ma...
    Pozdrawiam i czekam nn;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko wskazuje na to, że Helena nie była dla niedoszłego gwałciciela przypadkową dziewczyną z tłumu, tylko "upatrzył" on ją sobie już dużo wcześniej. Stefan znalazł się wówczas w odpowiednim miejscu i czasie, bo dzięki temu główna bohaterka ma się teraz do kogo zwrócić o pomoc.
    Końcówka rozdziału nieco zmroziła mi krew w żyłach. Wygląda na to, że mimo zachowania wielu środków ostrożności Helena tak naprawdę nigdzie nie jest bezpieczna...
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam, że dopiero teraz :(
    O boże, co tu się dzieje? Dlaczego ten typ nie pozwala Helenie żyć tak po prostu w spokoju, tylko musi się za wszelką cenę dostać, zemścić się. Nienawidzę go!
    Jedynym pozytywem jest obecność Stefka w tym opowiadaniu, ale on nie może być zawsze, nie jest zawsze, co widać po końcówce tego rozdziału...
    Boję się :(
    Całuję :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeju, jak ja dawno nic nie czytałam. Powracam i muszę koniecznie wszystko nadrobić bo tylko wy mi zostałyście. Cieszę się, że nadal piszecie i będę z wami! Czekam na kolejne, pozdrawiam :* :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozumiem ze to koniec blogów?

    OdpowiedzUsuń
  7. Nam pytanie czy ba tym blogu będą jeszcze jakieś rozdziały? :)

    OdpowiedzUsuń