środa, 21 stycznia 2015

Troisiéme


    Głos Miro Przedpełskiego, snującego jakąś wyjątkowo długą myśl na temat przyszłości i rozwoju polskiej siatkówki rozmywał się w uszach Antigi w monotonny szmer i sprawiał, że umysł zasłużonego trenera odpływał w sobie tylko znanym kierunku, zamiast koncentrować się na złotych myślach prezesa. W ten sposób Stephane znajdował się na konferencji w siedzibie PZPS wyłącznie ciałem, usadowionym za długim stołem i popukującym nerwowo długimi palcami po lśniącym blacie tego mebla, podczas gdy duch jego bujał gdzie indziej, rozdarty między myślami o rodzinie, a Heleną.
     Myśli o rodzinie były raczej dość czarne, gdyż poprzedniego wieczoru małżonka Antigi uraczyła go do poduszki rozmową telefoniczną, w której wyjawiła, iż nie zamierza wracać z dziećmi do domu na Boże Narodzenie, woląc je spędzić ze swoimi rodzicami. Stephane, jeśli chce, może do nich przyjechać. Całość wypowiedzi brzmiała zaskakująco chłodno i kosztowała Antigę nieprzespaną noc. Co się stało z jego małżeństwem, zastanawiał się teraz. Gdzie podziało się dawne uczucie i jak to wszystko teraz zreanimować?
     W te ponure rozmyślania wbijał się dodatkowo kolec wyrzutów sumienia, wywołanych niedostateczną, jego zdaniem, opieką nad Heleną. Ten typ, który ją skrzywdził wciąż był na wolności, ba, kręcił się w pobliżu niej. Co Antidze szkodziłoby odrobinę jej popilnować, skontrolować osobiście, czy wszystko jest okej, zamiast ograniczać się przez ostatnie dni prawie wyłącznie do kontaktów telefonicznych. Idiota z niego.
     Zaabsorbowany bez reszty własnym monologiem wewnętrznym, zgodził się z Przedpełskim, chociaż nie miał pojęcia o co go prezes pyta, po czym wyglądając końca narady obiecał sobie w duchu dwie rzeczy: pojedzie do tej cholernej Francji na Święta i będzie mężem oraz ojcem roku, rodzinę wszakże trzeba ratować, a na razie wpadnie do Heleny i upewni się, że wszystko jest w porządku.
     Do wykonania drugiego postanowienia przystąpił od razu po opuszczeniu siedziby PZPS na Puławskiej, wsiadł mianowicie w samochód i pojechał na Wolę.
 Okna mieszkania Heleny były ciemne, co lekko go zaniepokoiło. Może ona śpi? Albo nie wróciła z zakupów? Bo pracę, upewnił się zerkając na zegarek, już zakończyła. Wszedł na klatkę za jakimś starszym mężczyzną, pokonał schody przeskakując po dwa, trzy stopnie, co niewątpliwie ułatwiły mu niebywale długie nogi i już stał przed drzwiami, naciskając guzik dzwonka.
 Odpowiedziała mu jedynie cisza, przerywana odgłosami małżeńskiej dysputy, dobiegającymi z lokalu piętro niżej. U Heleny coś zaszeleściło w głębi mieszkania, ale nikt nie podszedł do drzwi, nikt nie otworzył.
 Stephane zadzwonił raz, drugi i trzeci.
 Nic.
 Podumał chwilę, usiłując nie poddawać się narastającemu niepokojowi, potem sięgnął po komórkę.
 W mieszkaniu zabrzęczała melodyjka, potem umilkła, a w słuchawce odezwał się zdyszany szept.
     - Stephane? Gdzie jesteś?
     - Przed drzwiami - odparł. - Co się stało?
 Rozłączyła się, nie odpowiadając, chwilę później zaś zaczęły szczękać otwierane zamki.
 Helena była blada jak duch, dłonie jej drżały, z rozszerzonych oczu wyzierała panika.
     - Boję się - oświadczyła drżącym głosem, wpuszczając Antigę do środka, a potem starannie zamykając drzwi. - Myślałam, że sobie poradzę, ale to nieprawda. 
Stephane ledwie zapanował nad przemożną ochotą porwania Polki w ramiona i uspokojeniu poprzez dotyk. Zamiast tego chwycił dziewczynę za ramiona delikatnie popychając w stronę kuchni.
     - Chodź napijemy się herbaty i pogadamy. - zaproponował
 Usadził ją przy stole sam zaś jął przeszukiwać szafki kuchenne w poszukiwaniu herbaty. Gdy zlokalizował puszkę zawierającą papierowe bibułki z suszem herbacianym czym prędzej wrzucił je do dwóch czerwonych kubków, zalewając wrzątkiem z czajnika.
    Helena obserwowała Stephane'a krzątającego się w jej mikroskopijnej kuchni.
Po chwili Antiga postawił przed nią kubek z parującą cieczą, sam zaś usiadł po przeciwnej stronie stolika. Helena przez chwilę obserwowała jego łagodny uśmiech, czując jak od samej obecności Francuza spływa na nią spokój. Godzinę temu łyknęła dwie silnie działające tabletki uspokajające, które przepisała jej kiedyś lekarka. Od zawsze żyła w stresie, przeważnie związanym z niemocą zrobienia z życiem czegoś konstruktywnego a także strachem, że wyląduje na bruku. Odkąd umarli dziadkowie ledwie wiązała koniec z końcem a jedyne co jej zostało to ta kawalerka, ale z czegoś trzeba było się utrzymać i opłacić rachunki.
    - Stephane...- odezwała się w końcu. - Ja widziałam dzisiaj mojego oprawcę.
    - Gdzie?! - zapytał dość gwałtownie. - Zrobił ci coś?
Przymknęła powieki, czując że zaraz gotowa będzie się rozpłakać. Tak bardzo chciała, żeby ten koszmar się skończył.
    - W centrum handlowym. Poczułam jego zapach a potem widziałam twarz. Patrzył na mnie w ten obleśny sposób, jakby...jakby się ślinił. Uciekłam stamtąd praktycznie rzucając zakupy w jakiegoś przechodnia.
    - Sacrebleu! - Stephane zaklął w języku ojczystym. - Merde! Tak nie może być! Nie możesz przecież żyć w strachu, gdy on chodzi na wolności!
     - Ale tak jest - odparła Helena ponuro, po czym upiła łyczek herbaty. Kubek pachniał odrobinę perfumami Antigi, co było dziwnie kojące.
     - Ale nie będzie - rzekł Stephane stanowczo. - Zostanę tu z tobą tak długo, jak będziesz chciała, nawet do rana!
     - A twoja praca? - zaoponowała Helena nieśmiało. - Nie chcę, żebyś się przeze mnie gdzieś spóźnił.
     - Akurat tak się złożyło, że jutro mam wolne do południa - Stephane uśmiechnął się łagodnie. - Co ty na moją propozycję?
 Helena zastanowiła się głęboko. Z jednej strony nie chciała robić kłopotów sympatycznemu Francuzowi, z drugiej jednak strony, na samą myśl o tym, że miałaby znowu zostać sama w mieszkaniu, robiło jej się słabo.    I to całkiem dosłownie słabo, bo kula przytajonego strachu podchodziła jej do gardła, serce przyspieszało, a na skórę występował zimny pot. 
 Może powinna była się obawiać pozostawania pod jednym dachem z mężczyzną po tym jak ją zaatakowano, ale ten konkretny mężczyzna od początku był jej ratunkiem i ostoją. Nie potrafiła się go bać.
     - Ja myślę... - powiedziała. - Ja myślę, że zostań. Tylko nie dostaniesz kolacji, bo nic nie mam przez tego typa...
     - No! - rozpromienił się Stephane. - O kolację się nie martw, zaraz temu zaradzimy.
 Zajrzał do lodówki, stwierdził panujące w niej pustki, po czym poprosił o uruchomienie komputera. Zanim się Helena obejrzała, dokonał pełnych zakupów żywnościowych przez internet, z dostawą do domu, upierając się w dodatku, że za nie zapłaci. Gospodyni stawiła jednak zaciekły opór i ostatecznie poszli na kompromis: zapłacą po połowie.
     - Ale odbiorę ja - zastrzegł Stephane.
     - Bardzo proszę - Helena nie była specjalnie wyrywna do otwierania drzwi nieznajomym, z wiadomych względów.
     Po godzinie byli już w trakcie przyrządzania kolacji, przed przybyciem dostawcy zdążywszy wymienić się poglądami ne temat kuchni francuskiej, włoskiej, a także greckiej i polskiej. Stephane zdążył wyznać iż jest gorącym wielbicielem zup, Helena zaproponowała zatem na kolację zupę cytrynową z lanymi kluseczkami. 
 Takiego specjału Antiga nie znał, chociaż jadał już grecką avgolemono i bardzo mu smakowała. Wkrótce kuchnię wypełniał aromat rosołu, gotującego się niespiesznie w garnku na kuchence, do którego warzywa obrał osobiście Stephane, twierdzący, że nie lubi siedzieć bezczynnie, a Helena, na blacie jednej z szafek, tarła na drobniutkiej tarce żółty ser.
     - Co mam robić? - zameldował się Antiga, umywszy deseczkę i nożyk po warzywach.
     - Wyjmij dwa jajka z lodówki - poleciła Helena. - I weź trzepaczkę z szuflady, miseczkę zaraz ci dam...
 Po krótkiej chwili ekwilibrystyki w wykonaniu obojga, kuchnia bowiem była bardzo ciasna, a już na pewno nie przewidziano, że może ją użytkować facet o wzroście dwóch metrów, Stephane posiadał wszystkie niezbędne przybory, dzięki czemu mógł zacząć rozbełtywać jajka. Z niewiadomych przyczyn jednak , zamiast wrócić na swe miejsce za stołem, Antiga wolał stać, trzymając miseczkę w ręce. Tymczasem Helena, macając widelcem kurczaka, wykonała nieuważny ruch ręką, trąciła Stephane... i jajka wylądowały na jego koszuli.
     - O rany - powiedziała.
     - To nic takiego - zapewnił Stephane, próbując zebrać śliskie gluty papierowym ręcznikiem. - Zaraz to zetrę.
     - Idź do łazienki i wrzuć tę koszulę do pralki - zaleciła smętnie Helena. - Zaraz ci coś przyniosę.
 Tym czymś był męski t-shirt w rozmiarze XXL, ozdobiony nadrukiem z trupimi czaszkami i wielkim, czerwonym napisem "Metallica", największa koszulka jaką Helena posiadała. Zamówiła sobie ją kiedyś przez internet, ale sprzedawca, jak się okazało, pomylił rozmiary, jej zaś nie chciało się użerać i odsyłać ciucha. Jako piżama był w sam raz.
     Teraz z koszulką w ręce skierowała się do łazienki, zza której drzwi wyjrzał półnagi Antiga.
 Helenę zatkało.
 Ostatnim co powinna czuć kobieta w jej sytuacji i po takich przejściach powinny być zachwyt i pożądanie, to jednak właśnie czuła Helena.
 Stephane Antiga był bowiem piękny. 
 I zbudowany jak młody bóg, z szerokimi ramionami, wąską talią i cudownie muskularną piersią.
     - Wszystko w porządku? - zapytał.
     - E, tak - odparła Helena, wciskając mu koszulkę w dłonie.
 Uciekła, niezbyt daleko, bo do kuchni i nakazała sobie zająć się zupą.
 Wyłącznie zupą.
    Jakiś czas potem podała zupę a Stephane od pierwszej łyżki poczuł jak anielski smak rozlewa się po jego  gardle i przełyku. Gdyby można było określić słowem smak tego specjału powiedziałby, że było to "niebo".
    - Niebiańskie. - zachwycał się. - Wspaniale gotujesz.
    - Bez przesady. - zarumieniła się od komplementu. - Zwyczajna zupa.
    - Zwyczajna to jest cebulowa. - uśmiechnął się. - Wiesz co najbardziej podoba mi się w Polsce? Utrzymaliście kulinarnie tradycję jedzenia zup. Może nie wszystkie mi smakują na przykład pomidorowa, ale większość jest pyszna. Uwielbiam barszcz ukraiński!
    - To chyba nie bardzo jest polska zupa, ale występuje i u nas. A jadłeś barszcz z młodej botwinki?
    - Nie jadłem. - przyznał z żalem.
    - Następnym razem ci ugotuję. - spostrzegła się, że zabrzmiało to trochę dziwnie. Następny raz? Czy nie spodziewała się zbyt dużo? Stephane wszak miał żonę o czym dobitnie świadczył złoty krążek na serdecznym palcu u jego lewej dłoni. Co się dzieje z jego małżonką? Dlaczego zamiast być z nią zajmuje się sprawami Heleny? Sprawa zaczęła się gmatwać coraz bardziej a Helena czuła, że brnie w coś czego być może będzie żałować. Nie chciała sprawiać problemów a tym bardziej być przyczyną kłopotów małżeńskich swojego wybawcy. Z drugiej strony głupio było zapytać wprost o jego życie rodzinne.
    - Helena czy wszystko w porządku?- Antiga widząc, że umilkła przykrył palcami jej dłoń. - Znowu się zamyśliłaś...
    - To zmęczenie. - odpowiedziała wymijająco.
Może to była ciepła zupa, a może te dwie tabletki uspokajające, dość, że jakiś czas po kolacji, mimo, że w sumie było wciąż dosyć wcześnie, powieki zaczęły ciążyć Helenie, jakby były z ołowiu. Ponieważ zaś trudno rozmawiać, ziewając co drugie słowo, zaczęli się zbierać do snu, mimo, że rozmawiało im się bardzo miło,a jak się okazywało mieli sporo wspólnych zainteresowań.
 Stephane poprosił o jakiś koc i poduszkę, twierdząc, że prześpi się na podłodze.
     - Mam fotel rozkładany - zasugerowała Helena. Rozłożyła mebel, po czym spojrzała nań z wahaniem, by potem zmierzyć wzrokiem Antigę. - No tak, ale ty się na nim nie zmieścisz. Nogi ci będą wystawać na kilometr.
     - Dlatego właśnie wolę podłogę - uśmiechnął się Stephane, pomagając złożyć fotel.
 Uwił sobie całkiem wygodne gniazdko na dywanie, z dwóch koców i poduszki, podczas gdy Helena oddawała się wieczornym ablucjom. Potem jeszcze sprawdził zamki w drzwiach, skoczył na chwilę do łazienki, zwolnionej już przez gospodynię, a gdy wrócił, ona leżała już w łóżku, zakryta kołdrą po brodę.
     - Dobranoc - powiedział, patrząc na jej bladą twarz. Niespodziewana fala czułości napłynęła do jego serca.
     - Dobranoc - odparła Helena, gasząc światło.
     Po chwili w mieszkaniu zapadła cisza, przerywana tylko miarowymi oddechami dwóch osób. Gdzieś zza ściany rozlegała się stłumiona muzyka, coś z lat osiemdziesiątych, może "Take my breath away", a może coś innego, ale na pewno coś z namiętną saksofonową partią. Helena odpływała powoli w sen, kołysana tą muzyką, a srebrzysty wszędobylski księżyc zaglądał przez okno, znacząc pokój jasnymi plamami swego światła. 
     Po raz pierwszy od tak dawna mrok nie napawał jej strachem, była w stanie spokojnie zamknąć oczy, pewna, że nie obudzi się za jakis czas z walącym sercem i zjeżonymi włosami. Pewna, że nie będzie leżeć długo w noc, z szeroko otwartymi oczyma, nasłuchując każdego odgłosu i każdego szelestu. A źródłem tej pewności był śpiący na podłodze mężczyzna. Przy nim nie musiała się bać. On był jak odtrutka na zło które ją spotkało.
 Helena przewróciła się na drugi bok i zasnęła na dobre. Śniła o swoim mieszkaniu, oświetlonym przez księżyc, o półnagim mężczyźnie, pięknym, jak młody bóg, który pochylał się nad nią, całując jej usta.
Helena, westchnęła cicho.
    - Stefan... co my robimy? - zapytała.
Położył na jej ustach długi, szczupły palec.
    - Śśśśś - uciszył ją. - Teraz nie pytaj.
Zamilkła, poddając się jego dotykowi, patrząc na muskularny tors, niemal perłowobiały w księżycowym blasku. 
    - Nie powinniśmy... - zaczęła.
    - Wiem - rzekł, opierając czoło na jej ramieniu. Czuła łaskotanie jego włosów na policzku, ich zapach... jego zapach.
Ach do diabła, może to jedyna noc, którą będzie mogła spędzić ze Stephane, dobrym, czułym Stephane.
      Teraz ona pocałowała jego, przywierając piersiami, osłoniętymi tylko koronkowym stanikiem do jego torsu, wplatając palce w jego falujące włosy o bladozłotym połysku.
 Wścibski księżyc wyglądał spomiędzy gałęzi parku Sowińskiego, zupełnie jakby liczył kolejne oddechy, kolejne westchnienia, wydobywające się z ust Heleny, a ona śniła.
 Śniła o miłości i pożądaniu.
      - Je te veux - wyszeptała przez sen. - Je te veux.

     Stephane nie usłyszał tego wyznania. Spał, nieporuszony, w świetle księżyca przypominający posąg antycznego bohatera, albo rycerza z arturiańskiej legendy. 
 Księżyc- podglądacz, jakby zawstydzony tym, co ujrzał, schował się za drzewa w parku, nie niepokojąc dłużej pary śpiących. W mieszkaniu zapadła cisza, przerywana jedynie tykaniem zegara, stojącego na półce i spokojnym, miarowym oddechem śpiącego Stephane.

_________________________________________________________________
Witajcie! 
Przerwa była długa, ale wracamy do Was z trzecim rozdziałem. Mamy nadzieję, że jednak nas nie opuściłyście. :)
                                                                             Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)